poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Leanne - Rozdział 12

            Oparła się na rękach i rozejrzała wokół. Było ciemno, tylko przez źle zbite deski wlewały się do środka promienie światła. Oświetlały małe części zakurzonej podłogi i róg pomieszczenia, w którym jakiś pająk uplótł swą srebrną sieć. Przy jednej ścianie stało krótkie kulawe łóżko. Zjedzony przez mole koc zwisał smętnie z jednej strony, zamiatając podłogę. Małe krzesełko bez jednej nogi stało smutno w kącie. Całe pomieszczenie wraz z zabitymi oknami sprawiało bardzo ponure wrażenie. Leanne zdusiła krzyk, gdy tuż obok jej nogi przebiegła mała polna myszka, znikając w norce pod łóżkiem. Obok widać było zarys drzwi. Te, jedyne w tym pokoju, sprawiały wrażenie porządnych.
            Dziewczyna przyzwyczaiła się już do mroku, panującego w pomieszczeniu i spojrzała na Dennisa. Nachyliła się do niego, kładąc jedną rękę na jego klatce piersiowej. Przez kilka straszliwych sekund była najgorszej myśli, lecz po chwili wyczuła leciuteńkie drgania. Odetchnęła z ulgą, słysząc płytki, urywany oddech. Potrząsnęła lekko Krukonem. Nic. Jego głowa bezwładnie przechyliła się na drugi bok, a ręka zsunęła się z brzucha na brudną podłogę. Leanne postanowiła zostawić go na chwilę i spróbowała stanąć na nogi. Zrobiła chwiejny krok, ale straciła równowagę i zatrzymała się w połowie upadku, opierając się o drewnianą ścianę. Deski zaskrzypiały przeraźliwie, ale wyglądały na mocne. Wróciła do pozycji pionowej i już pewniej podeszła drzwi. Naiwnie nacisnęła klamkę. Opór. Pociągnęła drzwi do siebie. Te nawet nie drgnęły. Westchnęła cicho, nie poddając się. Dokładnie badała palcami powierzchnię drzwi, od góry do dołu sprawdzała czy nie da się ich inaczej otworzyć, szukała nawet najcieńszej przerwy między ścianą a nimi. Nic. Pusto. Drzwi ani drgną. Zdenerwowana trzasnęła w nie pięścią. Rozległ się głośny dźwięk, jakby trzask rozszedł się echem po całym domu.
            Odwróciła się na pięcie i ponownie uklęknęła przy Dennisie. Teraz przestraszyła się tego, czego zrobiła, bo jeśli ktoś usłyszał ten hałas? Ktoś w końcu musiał ich tu przywlec. Kto wie, czy właśnie ten osobnik nie siedzi, gdzieś we wnętrzu domu i czeka, żeby móc ich dobić? Leanne potrząsnęła głową. Nie czas i pora na takie myśli. Wróciła wzrokiem do Krukona, badając jego obrażenia. Wydawało jej się, że wszystko z nim w porządku. Tylko nieprzytomny. Zaraz jednak dotknęła jego nadgarstka, a po twarzy chłopaka przebiegł grymas bólu. Leanne zaklęła pod nosem. Złamany czy skręcony nadgarstek komplikuje sprawę. Jaką sprawę? Przecież siedzą tu uwięzieni i nie mogą nic zrobić. Dziewczyna wyrzuciła jednak te myśli z głowy, skupiając się na badaniu ciała Dennisa. Przecież jakoś będzie trzeba uciec. Przy tym nie możemy być ranni. Myśli mimowolnie wkradały się do jej umysłu.
            Ręce dziewczyny błądziły po ciele Dennisa, aż natrafiły na głowę. Leanne uniosła ja nieco, wsuwając dłoń pod spód. Poczuła coś szorstkiego, a jednocześnie na jej dłoń spływało coś gęstego i ciepłego. Szybko wyjęła dłoń, opuszczając głowę chłopaka ostrożnie na podłogę. Przeniosła wzrok na swoją rękę. Skórę pokrywała karmazynowa plama. Leanne szybko wytarła ją o spodnie. Dziewczyna wyczuła na głowie Krukona zakrzepłą krew, ale widocznie ta nadal leci. Zerwała się na równe nogi i stanęła po środku pokoju. Rozglądała się bezradnie, ale jej wzrok nie trafił na nic z czego można by zrobić opatrunek. W końcu spojrzała w dół i z kwaśna miną oderwała dół swojej szaty.
            Po chwili Dennis miał na głowie dziwny turban, pełniący role prowizorycznego opatrunku. Leanne odsunęła się i krytycznym wzrokiem oceniła swoje dzieło. Zachciało jej się śmiać, bo przez jej nieudolne próby sanitariuszki zasłoniła chłopakowi jedno oko.
            - Wyglądasz jak Kapitan Hak – zaśmiała się cicho. Uniosła brew. Odezwał się we mnie wisielczy humor, pomyślała i usiadła na podłodze, krzyżując nogi. Próbowała jeszcze kilkakrotnie obudzić Dennisa, ale jej starania spełzły na niczym. Szturchała go w bok, potrząsała, klepała po twarzy, wody nigdzie nie znalazła, a różdżka – co stwierdziła z przerażeniem – zniknęła. Robiła to, co pamiętała z jakiegoś kursu pierwszej pomocy, kiedy miała sześć lat. Rodzice zabierali ją na tego typu mugolskie wygłupy, na wypadek, gdyby… No właśnie, taki wypadek. Została uwięziona i pozbawiona różdżki, a ktoś obok niej był nieprzytomny. Skarciła się z duchu, że nie uważała na tych nieszczęsnych zajęciach. Dennis nie reagował nawet na imię. Niezadowolona z siebie usiadła, opierając się o ścianę. Siadania na wątpliwej jakości łóżku nie ryzykowała. Jeszcze by się zapadło, zrobiło dziurę w podłodze i co? Spadłaby komuś na głowę! Chwila, a może to dobry pomysł? Skrzywdzi napastnika i jeszcze uda im się uciec! Nie no, o czym też ona myśli. Od przebywania w tym pomieszczeniu i jej przykurzył się mózg. Dodatkowo od czasu do czasu czuła tępy ból z tyłu głowy. Podrapała się po czole i wstała. Nieważne, że oszalałam, pomyślała sobie i ostrożnie usiadła na łóżku. Poczuła, że zapada się głęboko w materac, a łóżko skrzypnęło ostrzegawczo i wzbiło w powietrze tumany kurzu. Dziewczyna zaniosła się kaszlem. Starała się robić to jak najciszej, co oczywiście prawie skończyło się udławieniem. Świetnie, umarłabym od kurzu, a nie od zaklęcia, pomyślała, przewracając oczami. Jeszcze chwila, a zacznę mówić do siebie na głos, w myślach już i tak prowadzę interesującą konwersacje. Wygrzebała się jakoś z pozostałości pościeli i zapadniętego materaca, zaczepiając szatą o wystającą sprężynę. Runęła do przodu jak długa i znalazła się w bardzo bliskim kontakcie z podłogą. Przy braniu oddechu do jej nosa ponownie wleciały drobinki kurzu, które zamieszkiwały podłogę. Zakryła usta nos i kichnęła cicho. Drapało ją w gardle, ale nie zamierzała już więcej kaszleć. Załzawionymi oczami zobaczyła co się stało. Zmrużyła oczy i jednym szarpnięciem pociągnęła do siebie szatę. I tak już była rozdarta, pomyślała, słysząc charakterystyczny dźwięk rozrywania materiału. Sprężyna wypadła z jęknięciem na podłogę.
            - Ach tak, teraz już Ci się odechciało siedzenia w łóżku? – zapytała cicho, patrząc oskarżycielsko na sprężynę. Chyba coś ze mną nie tak, pomyślała. Już nawet nie mówię do siebie. Gadam do sprężyny! Cóż, chyba potrzebuję towarzystwa. W tym momencie usłyszała cichy dźwięk za sobą. Odwróciła się szybko z bijącym sercem. Dennis odwrócił głowę i powoli otwierał oczy. Patrzył tępym wzrokiem na sufit, a potem skierował oczy na nią.
            - W końcu się ocknąłeś! – powiedziała, tłumiąc okrzyk radości.
            Dennis usiadł ostrożnie na podłodze, krzywiąc się z bólu.
            - Lepiej leż, masz dość poważną ranę z tyłu głowy.
          Ręka chłopaka od razu powędrowała w tamto miejsce, ale natrafiła na gruby materiał. Spojrzał na Leanne, pytającym wzrokiem. Dziewczyna przewróciła oczami.
            - Pani doktor Leanne Auber do usług. Dość wątpliwych, ale przynajmniej próbowałam – broniła się.
            - Dziękuję. Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiał się zwracać do pani doktor – zaśmiał się cicho Dennis. Leanne spojrzała na niego oburzona. Chłopak roześmiał się głośniej – Spokojnie, wszystko jest w porządku. Zrobiłaś to naprawdę perfekcyjnie.
            Leanne usiadła zadowolona z siebie. Zwróciła mu uwagę na nadgarstek. Razem starali się usztywnić materiałami z szaty Dennisa jego rękę. Przynajmniej trochę. Z braku potrzebnych środków i naprawdę małego asortymentu, jak na te warunki wyszło im w miarę dobrze.
          - Gdzie jesteśmy i kto za tym stoi? – Dennis zadał w końcu pytania, które dręczyły ich obojga. Leanne mogła tylko bezradnie pokręcić głową. Wyjaśniła mu te kilka informacji, które wie („Nie da się otworzyć tych drzwi”. Błyskotliwa teoria, prawda?).
            - … a łóżko nie zapada się razem z podłogą.
            - Słucham? – zapytał Dennis, nieco zdezorientowany.
            Leanne machnęła ręka. Zauważyła, że Dennis patrzy na nią dziwnie. Spojrzała na niego pytająco.
            - Wyglądasz jak upiór z połową twarzy – oświadczył. Zanim dziewczyna zdążyła się zdenerwować, uniósł ręką i przejechał palcem po jej policzku. Zbita z tropu, chciała powiedzieć, że chyba nie czas teraz na takie rzeczy, ale kiedy spojrzała na wyciągnięty palec chłopaka, pojęła o co chodzi. Zawstydziła się na wspomnienie swoich myśli i szybko wytarła cały kurz z twarzy.
            - To sprawka Pani Sprężyny.
            Dennis patrzył na nią jak na wariatkę.
            - Słucham? – powtórzył znowu. – Uderzyłaś się w głowę?
            - Tak, ale to nieważne – machnęła lekceważąco ręką. – Nie musisz się martwić.
           - Nie o to chodzi. Po prostu zastanawiam się czy nie trzeba Cię wysłać do Munga na jakiś Oddział Psychiatryczny, czy coś…
            - Dziękuję bardzo! – powiedziała z sarkazmem, mrużąc oczy. Dennis tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Siedzieli kilka minut w milczeniu, każde zatopione we własnych myślach.
            - Kiedy wrócimy do Hogwartu? – rozległ się w półmroku głos Dennisa. Pytanie, które oboje zadawali sobie od dłuższego czasu.

***

             W tym czasie w szkole podniesiono alarm. Kiedy Snape przyszedł o ustalonej godzinie po dwójkę uczniów, nikogo nie zastał, a woźny Filch nie stawił się rano na swym zwykłym posterunku. Profesor Snape poinformował o tym, dość niechętnie, Dyrektora. Filcha znaleziono w swoim łóżku, śmiertelnie przerażonego, który kategorycznie odmówił wstania z łóżka, zanim „ten potwór z Lasu” nie będzie złapany. Dyrektor zaniepokoił się słowami woźnego. Pospieszył do Gabinetu i zamknął się tam na kilka godzin. Wysłał już kilku nauczycieli razem z gajowym, Rubeusem Hagridem na przeszukanie lasu. Po długim czasie wrócili całkowicie bezradni. Las jest już bezpieczny, przynajmniej nie widać zagrożenia. Istoty leśne też nic nie wiedzą. Nie ma nic podejrzanego, jakby wczoraj w lesie nic się nie działo. Dyrektor strapił się i zalecał kolejne kroki.

***

            - MÓWIŁAM, ŻE TAK BĘDZIE! COŚ CZUŁAM!
           Katie, Alan i Sharon pierwszy raz mieli okazję ujrzeć wściekłą, rozjuszoną Karen. Chodziła z jednego kąta Pokoju Wspólnego do drugiego.
            - Zaraz wydepczesz ścieżkę – zażartowała Katie, ale Karen nie była skora do żartów i spiorunowała ją wzrokiem.
            - Nie odzywaj się – ucięła. – Mówiłam Ci, że coś jest nie tak, ale Ty to zbagatelizowałaś!
            - Karen, a co mogłam zrobić? – zapytała Katie spokojnie. – Szlaban jak szlaban, kto mógł się spodziewać, ze stanie się coś takiego?
            - JA! Mogłam od razu iść do Flitwicka, a najlepiej do Dumbledore’a.. – biadoliła Karen, krzyżując ręce na piersiach. Nie rozumiała czemu reszta była taka spokojna. Ona wprost umierała ze zdenerwowania! Rzadko kiedy, cos wyprowadzało ją z równowagi, ale zniknięcie przyjaciółki i kolegi z domu i z drużyny, to chyba jednak była jedna z tych sytuacji. A ta trójka siedzi sobie spokojnie!
            Karen, przez swoje zdenerwowanie nie zauważyła, że z oczu Katie zniknął słynny blask, a jej twarz przepełniało zmartwienie i smutek. Alan siedział ze zwieszoną głową, zatopiony we własnych myślach, a Sharon gryzła paznokcie. Wszyscy sądzili, że Karen będzie każdego uspokajać, ale przeliczyli się. Nie można powiedzieć, że przejęła się najbardziej, bo wszyscy ogromnie martwili się o przyjaciół, ale na pewno dziewczyna przeżywała to najbardziej. Co i raz stawała przy oknie wyglądając na błonia. Wydawało się, że już nigdy nie usiądzie, a przynajmniej nie przez najbliższe dwa dni.
            W całym Hogwarcie panowało poruszenie. Emocje przechodziły od zmartwienia i denerwowania, przez zaciekawienie i strach, aż po złośliwą radość. Ostatnie oczywiście dotyczyło Ślizgonów. Chodzili po szkole jakby to była ich „zasługa”, że dwójka uczniów zniknęła. Wątpliwy tytuł, raczej nie zasługujący na pochwałę.
            Alan przez cały czas czuł nieznośny ból w sercu. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się jakby to on był wszystkiemu winien. Przecież to nonsens. Co mógł zrobić?
            - Gdzie jesteś, Leanne? – szepnął, wyglądając przez okno Wieży Gryffndoru.

***

            - Trzeba coś wymyślić – oświadczyła Leanne. Dennis spojrzał na nią zainteresowany.
            - Co proponujesz? – zapytał.
            - Nie wiem… - odparła i schowała się w sobie, jakby uciekło z niej całe powietrze.
            - Szybko ucieka Ci wola walki – uśmiechnął się chłopak.
           - Wcale nie – dziewczyna pokręciła głową. – Ale cóż zrobić w takiej sytuacji? – szepnęła, co zabrzmiało dość dramatycznie.
            - Nie wiem, o pani, ale mamy siebie – zaśmiał się Dennis, aż Leanne musiała się uśmiechnąć. Nagle miny im zrzedły. Gdzieś w głębi domu usłyszeli trzask, stukot, a potem powolne kroki. Spojrzeli na siebie, a serca podeszły im do gardeł. Teraz się okaże. Skończył się „miły” czas po porwaniu, koniec chwili spokoju. Próbowali przygotować się psychicznie w tak krótkim czasie, ale nie wychodziło. Paraliżował ich strach i na to już nic nie dało się poradzić. Dennis złapał Leanne za rękę, kiedy słyszeli już kroki na schodach. Dziewczyna uścisnęła ją z wdzięcznością. Jak zahipnotyzowani wpatrywali się w drzwi, bo coś zatrzymało się tuż przed nimi. Słyszeli, gdy wkłada klucz do zamka i przekręca go. Leanne przełknęła ślinę. Zobaczyli jak klamka opada wolno w dół, a drzwi otwierają się, o dziwo, bez żadnego zgrzytu. Z mroku wyłoniła się czyjaś zwalista postać. Krukoni otworzyli szerzej oczy. Potwór zakrył cały otwór w drzwiach, a znikąd nie przychodziła pomoc…

------
Ponownie przepraszam tych, którzy może czytają za brak rozdziału tyle czasu, ale brak weny. W nagrodę trochę dłuższy rozdział :) Powiedzcie, co sądzicie. 

Shir.