- Nie, nie, nie, nie zrobię tego! –
Leanne rozciągnęła się na stoliku w pokoju wspólnym, chowając twarz w
ramionach. Pióro wypadło jej z dłoni, wprost na prace domową z historii magii,
tworząc na pergaminie dorodnego atramentowego kleksa. Karen, która chyba
postawiła sobie za cel bycie aniołem stróżem Leanne i jej prac domowych,
westchnęła zniecierpliwiona.
- To nie jest takie trudne! –
powiedziała, robiąc kwaśną minę. – Wszystko masz napisane w książce.
Leanne spiorunowała ją wzrokiem.
- Właśnie, że nie wszystko! Nic tu
nie ma – zdenerwowana zaczęła pospiesznie przerzucać kartki książki od historii
magii. – Nie ma, nie ma, nie ma! – uderzyła dłonią w rozłożoną książkę.
Karen zerknęła na stronę i
chrząknęła.
- To zobacz, gdzie właśnie wylądowała
Twoja ręka.
- Och, cudownie! – Leanne rozradowana
naskrobała na pergaminie jedno zdanie. Po tym zamarła z piórem w ręku, a po
chwili westchnęła zrezygnowana. – To takie trudne..
- Po prostu się skup – wywróciła
oczami Karen.
Leanne nie zdążyła odpowiedzieć, gdy
w salonie pojawił się wysoki chłopak z ostatniej klasy.
- Trening, drużyno – kapitan uśmiechnął
się wesoło do Leanne.
Dziewczyna wyrzuciła ręce w górę z
radosnym śmiechem. Praca domowa poczeka. Zostawiła pergamin na stole i pobiegła
po strój i miotłę.
- Zobaczymy się na boisku! –
zawołała tylko do Karen i już jej nie było. Przyjaciółka pokręciła głową z
cichym śmiechem i poszła po swój strój.
***
Leanne wyszła z zamku z miotłą na
ramieniu. Na ostatnie urodziny dostała najnowszy model i była nieporównywalnie
szybsza od innych zawodników.
Promienie, zachodzącego słońca świeciły
tak mocno, że dziewczyna musiała mrużyć oczy, żeby w ogóle coś widzieć. Błonia
skąpane były w złocie, a jezioro połyskiwało niczym diamenty. Przy takim
świetle stary zamek wyglądał niezwykle imponująco. Tajemniczo i mroczno, ale
jednocześnie zapraszająco. Strzeliste wieżyczki wznosiły się wysoko i rysowały
wyraźnie na malowanym różnymi odcieniami niebie. Stare okna wyglądały niczym
oczy, obserwujące uczniów na błoniach. Patrząc na Hogwart Leanne poczuła miłe
ciepło, które przenikało jej serce. Hogwart był dla wszystkich jak drugi
prawdziwy dom. Miejsce, gdzie spotykało się przyjaciół, znajomych, miłość… Tak
naprawdę tu wszystko się zaczynało. Życie do jedenastego roku życia było dla
młodych czarodziejów i czarownic wyczekiwaniem na rozpoczęcie nauki w
Hogwarcie. Wszyscy wysłuchiwali z zapartym tchem opowieści swoich rodziców z
czasów szkolnych. Tutaj najczęściej poznawało się swoich przyszłych małżonków.
Siedem lat. Siedem wspaniałych, wypełnionych radością i smutkiem, zdobywaniem
doświadczeń i nabieraniem charakteru, lat, które każdy starszy czarodziej
wspomina z łezką w oku.
Leanne westchnęła cicho. To prawda,
będzie wspominać to miejsce, jako miejsce najlepszych lat jej życia. Mimo to,
że często się denerwowała i musiała robić te męczące prace domowe. Teraz
obiecała sobie, że po treningu z chęcią zabierze się do historii magii. Były to
raczej słowa rzucone na wiatr, bo ilekroć Leanne zabierała się za rozmyślanie,
wymuszała na sobie podobne obietnice, które później, gdy już powróciła do
rzeczywistości, niczym męczennica musiała wypełnić. Nawet przysięgi dane sobie
traktowała poważnie.
Dotarła w końcu do szatni, gdzie
spotkała resztę drużyny. Przebrała się szybko w strój wyszła na boisko. Miał to
być zwykły trening, dla zachowania formy. Bliżej meczu, kapitan wyjaśni im
strategię.
Gdy wzleciała w powietrze, silny
podmuch wiatru rozwiał jej długie włosy. Tu była w swoim żywiole. Czasem miała
wrażenie, że na miotle czuła się o wiele lepiej niż na własnych nogach, tam, na
ziemi. Spojrzała w dół, gdzie dostrzegła małe czarne punkciki, którymi, jak się
domyśliła, byli zawodnicy z jej drużyny.
Ostro zakręciła i prawie pionowo zleciała na sam dół i zatrzymała się tuż nad
powierzchnią boiska. Kapitan skomentował to tylko zadowolonym spojrzeniem.
- No, to do roboty! Dzielimy się i
gramy krótki mecz, potem robimy zmiany i gramy jeszcze raz. Ty – wskazał na
szukającego – cały czas wypatrujesz znicza. Musimy go złapać szybko i skończyć
mecz tak, żeby Gryfoni nie mieli szans uzupełniać punktów, jasne? – chłopak popatrzył
po wszystkich. Drużyna kiwnęła głowami i wzniosła się w powietrze.
Byli dobrze zgrani, więc trening
przebiegał bez sporów i zbędnych przerywników. Leanne mknęła przez boisko jak
strzała, zdobywając kolejne gole. W chwilowej przerwie w grze wzleciała wysoko
pod pętle. Nagle spojrzała w dół i dostrzegła jakieś zamieszanie. Kilka sekund
i już znalazła się na trawie obok zwijającego się z bólu szukającego Krukonów.
- Co się stało? – zapytała zdenerwowana,
gdy cała drużyna zebrała się obok chłopaka.
- Dostał dwoma tłuczkami na raz –
wyjaśniła Karen drżącym głosem.
- Karen i Dennis, co to ma znaczyć?!
– wydarł się na swoich pałkarzy Colin.
Dwóch pałkarzy wymieniło spojrzenia.
- Nie zdążyliśmy do niego dolecieć –
odparł Dennis, patrząc na chłopaka.
Leanne myślała nad czymś
intensywnie.
- Tłuczki raczej nie latają w parze –
powiedziała powoli. Nagle kątem oka dostrzegła kilka postaci znikających za
trybunami. Złapała miotłę i wsiadła na nią.
- Chodźcie – krzyknęła do
pozostałych i pomknęła w tamtą stronę.
Długo nie zajęło jej dotarcie do
grupki chłopaków, którzy przez ataki śmiechu nie mogli poruszać się szybciej
niż ślimak. Leanne kopnęła jednego w locie, a ten wylądował twarzą w trawie.
Już nie było mu do śmiechu. Szybko podniósł się i nienawistnym wzrokiem
spojrzał na Leanne. Ta zeskoczyła z miotły i szybko znalazła się przy nim.
- Powiesz mi łaskawie co to miało
być?! – jej oczy zwężyły się niebezpiecznie.
- Ale co? Coś się stało? – chłopak zrobił
niewinną minę.
- Nie udawaj większego kretyna niż
jesteś – warknęła Leanne. – Nie możecie atakować ludzi bez powodu, a tym
bardziej naszych zawodników!
- A co? Ten wasz szukający jest tak słaby, że nie zniesie
bólu? Oj, to chyba nie powinien pchać się do drużyny. Zresztą, zarozumiali
Krukoni powinni siedzieć przy książkach, a nie zabierać się za twardą grę –
powiedział ironicznie Ślizgon.
- A Ślizgoni siedzieć w swoich
śmierdzących lochach, bo do niczego innego się nie nadajecie – odparowała.
- Wolę siedzieć w lochach niż w
zakurzonej bibliotece i zachowywać się jak zwykły kujon – chłopak wypiął się dumnie,
jakby powiedział coś mądrego i czekał na oklaski. Trzech towarzyszących mu
kolegów potwierdziło jego słowa zgodnym burknięciem.
- To chyba nie za dobrze o Tobie
świadczy – odezwała się spokojnie Karen.
- Nie z Tobą rozmawiam, żałosna
szlamo – syknął do dziewczyny Ślizgon.
Grupka Ślizgonów wybuchnęła
śmiechem, który uwiązł im w gardle, gdy cała drużyna Ravenclawu wyciągnęła
różdżki. Leanne nawet nie potrzebowała już zachęty.
- Expelliarmus! – rzuciła zaklęcie i złapała różdżki, które Ślizgoni
pospiesznie wyjmowali z kieszeni.
- Odwołaj to – powiedziała powoli,
wbijając wzrok w chłopaka.
- Leanne, nie warto – Karen próbowała
załagodzić sytuacje.
- Siedź cicho – uciszyła przyjaciółkę
Leanne i zwróciła się do Ślizgona – Odwołaj!
Chłopak nachylił się do niej i
powiedział:
- Odwołam, gdy nie będę musiał jej
oglądać i wyobrażać sobie jej szlamowatej krwi – uśmiechnął się lodowato. Mimo,
że był bardziej inteligentny niż reszta swojego domu to chyba nie bardzo
przemyślał swoje słowa, mając przed sobą drużynę uzbrojoną w różdżki, gdy on i
koledzy zostali ich pozbawieni.
Leanne puściły wszystkie hamulce.
Tego było dla niej za wiele. Uniosła różdżkę, a grupa Ślizgonów rzuciła się do
ucieczki.
- Tarantallegra! – krzyknęła, a Ślizgoni upadli na ziemię, pod
wpływem dzikich pląsów, które wykonywały ich nogi. – Diffindo! – ich spodnie rozcięły się, ukazując Krukonom kolorową
bieliznę każdego z nich. Jeden zawył głośno, a drużyna ryknęła śmiechem, gdy na
jaw wyszło, że barczysty Ślizgon nosi bokserki w małpki.
- Masz jeszcze jakiś inny
zwierzyniec w spodniach? – zapytał Dennis, czym zasłużył sobie na nienawistne
spojrzenie chłopaka i wywołując kolejne salwy śmiechu Krukonów. – Może ptaszki?
Avis! - sam nie zorientował się jak
dwuznacznie to zabrzmiało.
Leanne dusiła się ze śmiechu, ale
zdołała jeszcze wykrztusić:
- Oppugno! – stado małych ptaszków zaatakowało chłopców.
Krukoni bardzo dobrze się bawili,
gdy…
- AUBER! – Leanne usłyszała lodowaty
głos, od którego krew zmroziła jej się w żyłach. Chyba nie jest dobrze.
Shir.
super fanfick! pisz dalej , czekam ze znieciepliwieniem !! ; )
OdpowiedzUsuńDziekuję ^^
UsuńUśmiałam się :D Genialnie, jak zwykle. Czekam na więcej. x3
OdpowiedzUsuńCieszę się ^^
UsuńHahahahaha, ptaszki rozwalają system xD Pisz pisz, bo juz bym przeczytała następny :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze uda mi się coś szybko napisać :)
UsuńDziekuje :D Juz zerkałam, teraz tylko musze sie zagłębić w jakieś konkretne opowiadanie i pokomentować :D
OdpowiedzUsuń"Leanne kopnęła jednego w locie, a ten wylądował twarzą w trawie." - padłem z śmiechu. I nie podoba mi się sposób w jaki potraktowałaś tych chłopaków, mam nadzieję,że cała drużyna zostanie porządnie ukarana. xD
OdpowiedzUsuńHahaha xD Ta Ślizgonska solidarność :D
UsuńHahahaha podoba mi się :D Czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńjej, czytam i czytam i się zdziwiłam, że nie ma kolejnego posta, tak szybko mi to zleciano. Przyznam, że nie czytałam nigdy ff, ani żadnych innych blogowych opowiadań, głównie z braku czasu, ale do tego będę wracać bo na prawdę wciąga!:D
OdpowiedzUsuńJa też cię zaproszę na mojego bloga:
www.sagaoludziachlodu-rysunki.blogspot.com
P.S szkoda, że masz weryfikację obrazkową:/
Dziekuję ^^
UsuńChyba to usunę, bo mnie też denerwuje ta weryfikacje, jak dodaje komentarze na innych blogach ;p
Te małpki i ptaszki po prostu mnie rozwaliły :D
OdpowiedzUsuńświetnie wszystko opisujesz, przyjemnie się czyta. ;D
OdpowiedzUsuńJejuuu uwielbiam Cię za to, że zrobiłaś trening quidditcha, a nie sam mecz tylko ;3 To nadaje większego realizmu opowiadaniu ^^ Co do potraktowania Ślizgonów to fajnie, ale trochę taka napaść to była. Ale zasłużyli sobie! :P
OdpowiedzUsuń