poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Leanne - Rozdział 2

           Leanne siedziała w Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Zabrała się za pracę domową z transmutacji. Westchnęła głęboko. Gryzła koniec, i tak już zepsutego pióra, i próbowała cokolwiek zrozumieć z tekstu, który miała przed sobą. Litery jednak co chwila tańczyły jej przed oczami, a myśli odlatywały daleko. Miała wrażenie, że ktoś każe czytać jej po chińsku. Zła cisnęła pióro na podłogę. Oparła głowę na dłoni, a palcami drugiej zaczęła bębnić o blat stołu. Chciała już dać sobie z tym spokój. Kilka punktów w tą czy w tamtą. Nie pierwszy raz nie odrobiłaby pracy domowej. Ale obiecała Karen. Co jak co, ale obietnic Leanne dotrzymywała. Honor był dla niej bardzo ważny.
            Wstała. Podeszła do okna. Wspięła się na parapet i oparła się. Rudy kot wskoczył jej na kolana. Machinalnie zaczęła go głaskać i zamknęła oczy. Zapadała się coraz głębiej…

                        - Leanne! – ostry głos wybudził ją z głębokiego snu, dziewczyna spadła z parapetu. Kot prychnął wściekle i pomknął pod szafkę.
- Co jest? – wstając, rozcierała sobie głowę. Rozprostowała się i skrzywiła – Wszystko mnie boli!
- Nie dziwię się! – oczy Karen patrzyły na nią ze złością.
Leanne rozejrzała się dookoła. Wpadające przez okno promienie jesiennego słońca, oświetlały jej niedokończoną pracę domową, leżącą na stoliku. Zagryzła wargi i spojrzała na Karen.
- Coś mi chyba obiecałaś..
- Oj, zasnęłam.
- Wiem! – odpowiedziała ostro Karen.
Leanne przewróciła oczami.
- Zaraz to dokończę – stłumiła ziewnięcie i usiadła przy stoliku. Podniosła z ziemi pióro i przyłożyła do pergaminu. – Karen..
- Nie!
Westchnęła niezadowolona i zaczęła pisać.
Im szybciej tym lepiej – odezwał się głos w jej głowie.
Ale to takie nudne..
Tobie się po prostu nie chce.
Wcale nie!
Wcale tak.
Dobra, dobra.
            Gdy postawiła ostatnią kropkę, odetchnęła z ulgą. Spakowała pracę domową do torby. Stanęła u podnóża schodów.
- Skończyłam! – obwieściła radosnym głosem.
Głowa Karen wyłoniła się zza drzwi ich sypialni.
- Wspaniale – powiedziała i wróciła do środka.
Leanne zmrużyła oczy.
- Idę na śniadanie! – krzyknęła jeszcze do Karen i wybiegła szybko z salonu.
Nareszcie piątek, myślała podczas drogi do Wielkiej Sali. Dwa dni wolnego. A jutro Hogsmeade. Świetnie.
Nagle z torby posypały jej się wszystkie książki, a ona sama wylądowała na podłodze. Już chciała się podnieść, gdy ktoś się nad nią pochylił.
- Przepraszam. Nie chciałem.
            Podniosła głowę. Jej wzrok natrafił na piękne, ciemne oczy, czarne właściwie, głębokie jak dwie studnie, w których można się zatracić do reszty. Nigdy nie widziała takich oczu.
            Potrząsnęła głową. Musi się chyba odezwać. Tak? No.. chyba tak. Tak, na pewno, tak wypada, ale te oczy…
- Nie, nie ma sprawy, ciągle muszę zbierać swoje rzeczy z podłogi – Czy naprawdę to powiedziała? – Nie ma sprawy – powtórzyła bez sensu.
            Chłopak uśmiechnął się ciepło i podniósł z ziemi jej stare pióro.
- Smaczne?
- Co? Ee.. – Leanne mocniej potrząsnęła głową. Uspokój się, nakazała sobie. – Tak, znaczy nie.. to.. – spojrzała na pogryzioną końcówkę. I co miała powiedzieć? – Całkiem dobre, tylko kłuje w język.
            Zaśmiał się krótko.
- Nie wątpię.
- Mam jutro iść po nowe – machnęła ręką. Wstała i zebrała wszystkie książki do torby.
- Hogsmeade? – patrzył na nią uważnie.
- Tak.
- Jak Ci na imię? – zapytał niespodziewanie.
- Leanne. Leanne Auber – wyciągnęła rękę.
- Miło mi – mocno uścisnął jej rękę.
Leanne uśmiechnęła się do niego. Zobaczyła teraz tylko więcej niż jego cudowne oczy. Włosy miał dłuższe i gęste. Czarne jak węgiel. Cerę trochę ciemniejszą, ładne usta, zawsze chyba uśmiechnięte. Był niesamowicie przystojny i pociągający. Barki miał szerokie, był szczupły i wysportowany. W jego towarzystwie miało się poczucie bezpieczeństwa.
Na pewno leci na niego połowa dziewczyn ze szkoły, pomyślała. Zaraz zastanowiło ją jakim cudem go wcześniej nie widziała. No cóż, szkoła jest duża, uczniowie zlewają się w jedno. Nieznacznie wzruszyła ramionami.
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Ironicznie, czy tylko jej się zdawało? Ten uśmiech…
- Już wiem! – wykrzyknęła na głos.
- Co? – zapytał zdezorientowany.
- A nie, nic… eee.. nieważne. Muszę iść, dzięki, cześć! – wyrwała mu z ręki pióro i pomknęła do Wielkiej Sali.
            To on! Ale jak to możliwe.. Usiadła przy stole i zatopiła się w myślach.
            Ale przecież on był taki nijaki. Mały, dziwnie wyglądał nawet na miotle. Zawsze się dziwiła, kto go zwerbował do drużyny. Pałkarz? Powinien być silny. Pamiętała, że wyśmiała wtedy kapitana Gryfonów, ale ten uśmiechnął się tylko. Na jego oczy też nie zwróciła uwagi. Może to ta jego za długa grzywka nie pozwalała jej wtedy ich dostrzec? Możliwe, że właśnie tak było. Ale nawet wtedy miał coś w sobie, chociaż ona nigdy nie zwracała na to uwagi. Zapyta o niego Karen. Ona zawsze przygląda się uważnie ludziom, jakby chciała odczytać ich duszę. Czasem wzdrygała się, napotkawszy ten przeszywający wzrok przyjaciółki.
           Tak, Karen pewnie będzie go pamiętała. Zresztą sama jest pałkarzem w drużynie Ravenclawu.
           Przerwała rozmyślania i zabrała się do śniadania. Chyba jednak przyszła za wcześnie. W ogóle, która jest godzina? Zaledwie kilka osób przy osobnych stołach. Rozejrzała się dookoła. Nikogo znajomego. Westchnęła i zajęła się tostem.


***

- Leanne!
            Dziewczyna ocknęła się i podniosła głowę.
- Co jest? – spytała ospale.
- Wiesz gdzie jesteś? – spytała Katie z rozbawieniem.
            Leanne rozejrzała się wokół. Wiedziała, aż nazbyt dobrze gdzie się znajduje. To przyćmione światło, lekka mgła, tworzona przez dym unoszący się z pachnących świeczek, wiecznie zasłonięte okna i szeregi okrągłych stolików i stojących przy nich puf. W tle monotonny głos profesor Trelawney. Atmosfera jak najbardziej sprzyjająca marzeniom i snom na jawie. Chyba każdy powinien to zrozumieć. Leanne nie miała pojęcia, dlaczego Trelawney się jej czepia.
            Na szczęście teraz Katie zdążyła ją ostrzec, zanim wielkie oczy Trelawney zatrzymały się na niej. Wyprostowała się i przetarła oczy. Pochyliła się nad magiczną kulą.
- Otwórzcie swoje przytłumione szarą rzeczywistością umysły! – szeptała dramatycznie profesor Trelawney, wykonując przy tym serię gestów, mających zapewne podkreślić ważność chwili, a rzeczywiście wywołujących ataki śmiechu Leanne.
            Lubiła wróżbiarstwo. Czasem nawet udawało jej się coś zobaczyć, ale nie mogła znieść tego pomieszczenia. To ono zamykało umysły uczniów od wielu pokoleń, tłumiło ich jasność. Leanne naprawdę nie chciała spać na lekcjach, ale cóż miała poradzić?
            Spojrzała w magiczną kulę. Postanowiła skupić się na lekcji. Próbowała odczytać mgliste kształty z kuli, zerkając momentami w książkę. Trelawney dała im czas na odczytanie kształtu i opisanie jego znaczenia.
            Leanne zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, że siedzi na błoniach. Oddychała głęboko. Umysł rozjaśnił się, stał się czysty, nie zakłócały go żadne czynniki zewnętrzne. Czuła, że może już spojrzeć w kulę i wyraźnie zobaczyć, to co się w niej kryje. Znała to uczucie, od czasu do czasu, jakieś sytuacje, urywki, przemykały jej przez głowę, ale była zbyt młoda i roztrzepana, żeby zatrzymać je na dłużej. Jednak to był dar, tak jej mówili.
            Wolno otworzyła oczy i spojrzała w kulę. Studiowała każdy szczegół mglistego kształtu, który stał się zadziwiająco wyraźny. Złapała za pióro, które za chwile mknęło szybko po pergaminie.
            Skończyła pierwsza i oddała Trelawney gęsto zapisany pergamin. Pani profesor spojrzała na nią z uznaniem.
- Miałaś wizję? – szepnęła i wpatrywała się w nią ogromnymi oczami.
- To było tylko czytanie z kuli – Leanne wzruszyła ramionami.
- No tak, tak – przytaknęła rozkojarzona Trelawney i złapała Leanne za rękę. – Jeśli jednak będziesz potrzebowała pomocy w odczytywaniu znaków, które – nie oszukujmy się – mogą widzieć jedynie nieliczni, wrażliwi na te sygnały osobniki… nie wahaj się zwrócić się do mnie. Rozumiem Cię. Nie łatwo patrzeć w przyszłość – zadumała się.
            Leanne uwolniła dłoń.
- Jasne, będę pamiętać. – odparła, już teraz utwierdzona w przekonaniu, że nigdy nie poprosi Trelawney o pomoc.
            Zabrzmiał dzwonek. Leanne zebrała swoje rzeczy i wyszła z klasy. Zeskoczyła lekko z drabiny prowadzącej do klasy wróżbiarstwa. Zadowolona z lekcji, z całkowicie jasnym umysłem, ruszyła do kolejnej klasy.

Shir.

8 komentarzy:

  1. Mi sie podobało. Wciąga :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooooooo, jasnowidzka :D cool. I znowu.... od razu czytam dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. -Smaczne ?
    haha ! już lubię tego kolesia xDD



    super opowiadanie, ciekawa treść i ogólnie dobrze ci idzie pisanie tego ;) masz ode mnie 5+
    i zaraz lece do kolejnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ciekawie się czyta i niesamowicie wciąga :D Ravenclaw <3

    OdpowiedzUsuń
  5. jejku, jest przystojny czarnooki czarnowłosy super:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogłam się oderwać. To jest zdecydowanie za krótkie :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi się podoba. :)
    Mam tylko dwie uwagi:
    I. Dlaczego Leanne siedziała w Pokoju Wspólnym Ravenclawu skoro była Puchonką?!
    II. Szkoda, że takie krótkie. :)
    Pozdrawiam, Loony. ♥

    OdpowiedzUsuń