Oparła się na rękach i rozejrzała
wokół. Było ciemno, tylko przez źle zbite deski wlewały się do środka promienie
światła. Oświetlały małe części zakurzonej podłogi i róg pomieszczenia, w
którym jakiś pająk uplótł swą srebrną sieć. Przy jednej ścianie stało krótkie
kulawe łóżko. Zjedzony przez mole koc zwisał smętnie z jednej strony,
zamiatając podłogę. Małe krzesełko bez jednej nogi stało smutno w kącie. Całe
pomieszczenie wraz z zabitymi oknami sprawiało bardzo ponure wrażenie. Leanne
zdusiła krzyk, gdy tuż obok jej nogi przebiegła mała polna myszka, znikając w
norce pod łóżkiem. Obok widać było zarys drzwi. Te, jedyne w tym pokoju,
sprawiały wrażenie porządnych.
Dziewczyna przyzwyczaiła się już do
mroku, panującego w pomieszczeniu i spojrzała na Dennisa. Nachyliła się do
niego, kładąc jedną rękę na jego klatce piersiowej. Przez kilka straszliwych sekund
była najgorszej myśli, lecz po chwili wyczuła leciuteńkie drgania. Odetchnęła z
ulgą, słysząc płytki, urywany oddech. Potrząsnęła lekko Krukonem. Nic. Jego
głowa bezwładnie przechyliła się na drugi bok, a ręka zsunęła się z brzucha na
brudną podłogę. Leanne postanowiła zostawić go na chwilę i spróbowała stanąć na
nogi. Zrobiła chwiejny krok, ale straciła równowagę i zatrzymała się w połowie
upadku, opierając się o drewnianą ścianę. Deski zaskrzypiały przeraźliwie, ale
wyglądały na mocne. Wróciła do pozycji pionowej i już pewniej podeszła drzwi.
Naiwnie nacisnęła klamkę. Opór. Pociągnęła drzwi do siebie. Te nawet nie
drgnęły. Westchnęła cicho, nie poddając się. Dokładnie badała palcami
powierzchnię drzwi, od góry do dołu sprawdzała czy nie da się ich inaczej
otworzyć, szukała nawet najcieńszej przerwy między ścianą a nimi. Nic. Pusto.
Drzwi ani drgną. Zdenerwowana trzasnęła w nie pięścią. Rozległ się głośny
dźwięk, jakby trzask rozszedł się echem po całym domu.
Odwróciła się na pięcie i ponownie
uklęknęła przy Dennisie. Teraz przestraszyła się tego, czego zrobiła, bo jeśli
ktoś usłyszał ten hałas? Ktoś w końcu musiał ich tu przywlec. Kto wie, czy
właśnie ten osobnik nie siedzi, gdzieś we wnętrzu domu i czeka, żeby móc ich
dobić? Leanne potrząsnęła głową. Nie czas i pora na takie myśli. Wróciła
wzrokiem do Krukona, badając jego obrażenia. Wydawało jej się, że wszystko z
nim w porządku. Tylko nieprzytomny. Zaraz jednak dotknęła jego nadgarstka, a po
twarzy chłopaka przebiegł grymas bólu. Leanne zaklęła pod nosem. Złamany czy
skręcony nadgarstek komplikuje sprawę. Jaką sprawę? Przecież siedzą tu
uwięzieni i nie mogą nic zrobić. Dziewczyna wyrzuciła jednak te myśli z głowy,
skupiając się na badaniu ciała Dennisa. Przecież jakoś będzie trzeba uciec.
Przy tym nie możemy być ranni. Myśli mimowolnie wkradały się do jej umysłu.
Ręce dziewczyny błądziły po ciele
Dennisa, aż natrafiły na głowę. Leanne uniosła ja nieco, wsuwając dłoń pod
spód. Poczuła coś szorstkiego, a jednocześnie na jej dłoń spływało coś gęstego
i ciepłego. Szybko wyjęła dłoń, opuszczając głowę chłopaka ostrożnie na
podłogę. Przeniosła wzrok na swoją rękę. Skórę pokrywała karmazynowa plama.
Leanne szybko wytarła ją o spodnie. Dziewczyna wyczuła na głowie Krukona
zakrzepłą krew, ale widocznie ta nadal leci. Zerwała się na równe nogi i
stanęła po środku pokoju. Rozglądała się bezradnie, ale jej wzrok nie trafił na
nic z czego można by zrobić opatrunek. W końcu spojrzała w dół i z kwaśna miną
oderwała dół swojej szaty.
Po chwili Dennis miał na głowie
dziwny turban, pełniący role prowizorycznego opatrunku. Leanne odsunęła się i
krytycznym wzrokiem oceniła swoje dzieło. Zachciało jej się śmiać, bo przez jej
nieudolne próby sanitariuszki zasłoniła chłopakowi jedno oko.
- Wyglądasz jak Kapitan Hak –
zaśmiała się cicho. Uniosła brew. Odezwał się we mnie wisielczy humor,
pomyślała i usiadła na podłodze, krzyżując nogi. Próbowała jeszcze kilkakrotnie
obudzić Dennisa, ale jej starania spełzły na niczym. Szturchała go w bok,
potrząsała, klepała po twarzy, wody nigdzie nie znalazła, a różdżka – co stwierdziła
z przerażeniem – zniknęła. Robiła to, co pamiętała z jakiegoś kursu pierwszej
pomocy, kiedy miała sześć lat. Rodzice zabierali ją na tego typu mugolskie
wygłupy, na wypadek, gdyby… No właśnie, taki wypadek. Została uwięziona i
pozbawiona różdżki, a ktoś obok niej był nieprzytomny. Skarciła się z duchu, że
nie uważała na tych nieszczęsnych zajęciach. Dennis nie reagował nawet na imię.
Niezadowolona z siebie usiadła, opierając się o ścianę. Siadania na wątpliwej
jakości łóżku nie ryzykowała. Jeszcze by się zapadło, zrobiło dziurę w podłodze
i co? Spadłaby komuś na głowę! Chwila, a może to dobry pomysł? Skrzywdzi
napastnika i jeszcze uda im się uciec! Nie no, o czym też ona myśli. Od
przebywania w tym pomieszczeniu i jej przykurzył się mózg. Dodatkowo od czasu
do czasu czuła tępy ból z tyłu głowy. Podrapała się po czole i wstała.
Nieważne, że oszalałam, pomyślała sobie i ostrożnie usiadła na łóżku. Poczuła,
że zapada się głęboko w materac, a łóżko skrzypnęło ostrzegawczo i wzbiło w
powietrze tumany kurzu. Dziewczyna zaniosła się kaszlem. Starała się robić to
jak najciszej, co oczywiście prawie skończyło się udławieniem. Świetnie,
umarłabym od kurzu, a nie od zaklęcia, pomyślała, przewracając oczami. Jeszcze
chwila, a zacznę mówić do siebie na głos, w myślach już i tak prowadzę
interesującą konwersacje. Wygrzebała się jakoś z pozostałości pościeli i
zapadniętego materaca, zaczepiając szatą o wystającą sprężynę. Runęła do przodu
jak długa i znalazła się w bardzo bliskim kontakcie z podłogą. Przy braniu
oddechu do jej nosa ponownie wleciały drobinki kurzu, które zamieszkiwały
podłogę. Zakryła usta nos i kichnęła cicho. Drapało ją w gardle, ale nie
zamierzała już więcej kaszleć. Załzawionymi oczami zobaczyła co się stało.
Zmrużyła oczy i jednym szarpnięciem pociągnęła do siebie szatę. I tak już była
rozdarta, pomyślała, słysząc charakterystyczny dźwięk rozrywania materiału.
Sprężyna wypadła z jęknięciem na podłogę.
- Ach tak, teraz już Ci się
odechciało siedzenia w łóżku? – zapytała cicho, patrząc oskarżycielsko na
sprężynę. Chyba coś ze mną nie tak, pomyślała. Już nawet nie mówię do siebie.
Gadam do sprężyny! Cóż, chyba potrzebuję towarzystwa. W tym momencie usłyszała cichy
dźwięk za sobą. Odwróciła się szybko z bijącym sercem. Dennis odwrócił głowę i powoli
otwierał oczy. Patrzył tępym wzrokiem na sufit, a potem skierował oczy na nią.
- W końcu się ocknąłeś! –
powiedziała, tłumiąc okrzyk radości.
Dennis usiadł ostrożnie na podłodze,
krzywiąc się z bólu.
- Lepiej leż, masz dość poważną ranę
z tyłu głowy.
Ręka chłopaka od razu powędrowała w
tamto miejsce, ale natrafiła na gruby materiał. Spojrzał na Leanne, pytającym
wzrokiem. Dziewczyna przewróciła oczami.
- Pani doktor Leanne Auber do usług.
Dość wątpliwych, ale przynajmniej próbowałam – broniła się.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że już
więcej nie będę musiał się zwracać do pani doktor – zaśmiał się cicho Dennis.
Leanne spojrzała na niego oburzona. Chłopak roześmiał się głośniej – Spokojnie,
wszystko jest w porządku. Zrobiłaś to naprawdę perfekcyjnie.
Leanne usiadła zadowolona z siebie.
Zwróciła mu uwagę na nadgarstek. Razem starali się usztywnić materiałami z
szaty Dennisa jego rękę. Przynajmniej trochę. Z braku potrzebnych środków i
naprawdę małego asortymentu, jak na te warunki wyszło im w miarę dobrze.
- Gdzie jesteśmy i kto za tym stoi? –
Dennis zadał w końcu pytania, które dręczyły ich obojga. Leanne mogła tylko
bezradnie pokręcić głową. Wyjaśniła mu te kilka informacji, które wie („Nie da
się otworzyć tych drzwi”. Błyskotliwa teoria, prawda?).
- … a łóżko nie zapada się razem z
podłogą.
- Słucham? – zapytał Dennis, nieco
zdezorientowany.
Leanne machnęła ręka. Zauważyła, że
Dennis patrzy na nią dziwnie. Spojrzała na niego pytająco.
- Wyglądasz jak upiór z połową
twarzy – oświadczył. Zanim dziewczyna zdążyła się zdenerwować, uniósł ręką i
przejechał palcem po jej policzku. Zbita z tropu, chciała powiedzieć, że chyba
nie czas teraz na takie rzeczy, ale kiedy spojrzała na wyciągnięty palec
chłopaka, pojęła o co chodzi. Zawstydziła się na wspomnienie swoich myśli i
szybko wytarła cały kurz z twarzy.
- To sprawka Pani Sprężyny.
Dennis patrzył na nią jak na
wariatkę.
- Słucham? – powtórzył znowu. – Uderzyłaś
się w głowę?
- Tak, ale to nieważne – machnęła
lekceważąco ręką. – Nie musisz się martwić.
- Nie o to chodzi. Po prostu
zastanawiam się czy nie trzeba Cię wysłać do Munga na jakiś Oddział
Psychiatryczny, czy coś…
- Dziękuję bardzo! – powiedziała z
sarkazmem, mrużąc oczy. Dennis tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Siedzieli
kilka minut w milczeniu, każde zatopione we własnych myślach.
- Kiedy wrócimy do Hogwartu? –
rozległ się w półmroku głos Dennisa. Pytanie, które oboje zadawali sobie od
dłuższego czasu.
***
W tym czasie w szkole podniesiono alarm. Kiedy
Snape przyszedł o ustalonej godzinie po dwójkę uczniów, nikogo nie zastał, a
woźny Filch nie stawił się rano na swym zwykłym posterunku. Profesor Snape
poinformował o tym, dość niechętnie, Dyrektora. Filcha znaleziono w swoim
łóżku, śmiertelnie przerażonego, który kategorycznie odmówił wstania z łóżka,
zanim „ten potwór z Lasu” nie będzie złapany. Dyrektor zaniepokoił się słowami
woźnego. Pospieszył do Gabinetu i zamknął się tam na kilka godzin. Wysłał już
kilku nauczycieli razem z gajowym, Rubeusem Hagridem na przeszukanie lasu. Po
długim czasie wrócili całkowicie bezradni. Las jest już bezpieczny, przynajmniej
nie widać zagrożenia. Istoty leśne też nic nie wiedzą. Nie ma nic podejrzanego,
jakby wczoraj w lesie nic się nie działo. Dyrektor strapił się i zalecał
kolejne kroki.
***
- MÓWIŁAM, ŻE TAK BĘDZIE! COŚ
CZUŁAM!
Katie, Alan i Sharon pierwszy raz
mieli okazję ujrzeć wściekłą, rozjuszoną Karen. Chodziła z jednego kąta Pokoju
Wspólnego do drugiego.
- Zaraz wydepczesz ścieżkę –
zażartowała Katie, ale Karen nie była skora do żartów i spiorunowała ją
wzrokiem.
- Nie odzywaj się – ucięła. –
Mówiłam Ci, że coś jest nie tak, ale Ty to zbagatelizowałaś!
- Karen, a co mogłam zrobić? –
zapytała Katie spokojnie. – Szlaban jak szlaban, kto mógł się spodziewać, ze
stanie się coś takiego?
- JA! Mogłam od razu iść do
Flitwicka, a najlepiej do Dumbledore’a.. – biadoliła Karen, krzyżując ręce na
piersiach. Nie rozumiała czemu reszta była taka spokojna. Ona wprost umierała
ze zdenerwowania! Rzadko kiedy, cos wyprowadzało ją z równowagi, ale zniknięcie
przyjaciółki i kolegi z domu i z drużyny, to chyba jednak była jedna z tych
sytuacji. A ta trójka siedzi sobie spokojnie!
Karen, przez swoje zdenerwowanie nie
zauważyła, że z oczu Katie zniknął słynny blask, a jej twarz przepełniało
zmartwienie i smutek. Alan siedział ze zwieszoną głową, zatopiony we własnych myślach,
a Sharon gryzła paznokcie. Wszyscy sądzili, że Karen będzie każdego uspokajać,
ale przeliczyli się. Nie można powiedzieć, że przejęła się najbardziej, bo
wszyscy ogromnie martwili się o przyjaciół, ale na pewno dziewczyna przeżywała
to najbardziej. Co i raz stawała przy oknie wyglądając na błonia. Wydawało się,
że już nigdy nie usiądzie, a przynajmniej nie przez najbliższe dwa dni.
W całym Hogwarcie panowało
poruszenie. Emocje przechodziły od zmartwienia i denerwowania, przez
zaciekawienie i strach, aż po złośliwą radość. Ostatnie oczywiście dotyczyło
Ślizgonów. Chodzili po szkole jakby to była ich „zasługa”, że dwójka uczniów
zniknęła. Wątpliwy tytuł, raczej nie zasługujący na pochwałę.
Alan przez cały czas czuł nieznośny
ból w sercu. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się jakby to on był wszystkiemu
winien. Przecież to nonsens. Co mógł zrobić?
- Gdzie jesteś, Leanne? – szepnął,
wyglądając przez okno Wieży Gryffndoru.
***
- Trzeba coś wymyślić – oświadczyła Leanne.
Dennis spojrzał na nią zainteresowany.
- Co proponujesz? – zapytał.
- Nie wiem… - odparła i schowała się
w sobie, jakby uciekło z niej całe powietrze.
- Szybko ucieka Ci wola walki –
uśmiechnął się chłopak.
- Wcale nie – dziewczyna pokręciła
głową. – Ale cóż zrobić w takiej sytuacji? – szepnęła, co zabrzmiało dość
dramatycznie.
- Nie wiem, o pani, ale mamy siebie –
zaśmiał się Dennis, aż Leanne musiała się uśmiechnąć. Nagle miny im zrzedły.
Gdzieś w głębi domu usłyszeli trzask, stukot, a potem powolne kroki. Spojrzeli
na siebie, a serca podeszły im do gardeł. Teraz się okaże. Skończył się „miły”
czas po porwaniu, koniec chwili spokoju. Próbowali przygotować się psychicznie
w tak krótkim czasie, ale nie wychodziło. Paraliżował ich strach i na to już
nic nie dało się poradzić. Dennis złapał Leanne za rękę, kiedy słyszeli już kroki
na schodach. Dziewczyna uścisnęła ją z wdzięcznością. Jak zahipnotyzowani
wpatrywali się w drzwi, bo coś
zatrzymało się tuż przed nimi. Słyszeli, gdy wkłada klucz do zamka i przekręca
go. Leanne przełknęła ślinę. Zobaczyli jak klamka opada wolno w dół, a drzwi
otwierają się, o dziwo, bez żadnego zgrzytu. Z mroku wyłoniła się czyjaś
zwalista postać. Krukoni otworzyli szerzej oczy. Potwór zakrył cały otwór w
drzwiach, a znikąd nie przychodziła pomoc…
------
Ponownie przepraszam tych, którzy może czytają za brak rozdziału tyle czasu, ale brak weny. W nagrodę trochę dłuższy rozdział :) Powiedzcie, co sądzicie.
Shir.