wtorek, 30 kwietnia 2013

Leanne - Rozdział 9


            - Powitajmy najlepsze zawodniczki Harpii z Holyhead! – obwieścił radośnie Dumbledore.
            Siedem czarownic wyszło na środek boiska, machając rękami we wszystkich kierunkach. Wszystkie uśmiechały się promiennie, wyglądały na zadowolone, mogąc znaleźć się w tym miejscu. Cała drużyna chodziła kiedyś do Hogwartu, a każdy, kto ukończył tę szkołę cieszył się na powrót do niej i odwiedzenie starych murów.
           Ich ciemnozielone szaty prawie zlewały się z murawą boiska, ale na piersiach wyraźnie błyszczał złoty pazur, znak Harpii z Holyhead.
         Publiczność na trybunach szalała. Drużyna Ravenclawu i Gryffindoru zdzierała gardła, przekrzykując się nawzajem. Harpie, wobec takiego aplauzu, wyglądały na nieco speszone, ale i szczęśliwe.
          - Proszę obie drużyny o zajęcie miejsc na obrzeżach boiska – odezwał się ponownie dyrektor. Kiedy wszyscy zawodnicy wykonali polecenie, Dumbledore skinął głową w stronę sław.
        Harpie wsiadły na miotły i błyskawicznie wzbiły się w powietrze. Wszyscy uczniowie, jak i nauczyciele z zapartym tchem obserwowali coraz to trudniejsze i niebezpieczniejsze manewry. Leanne rozpoznawała wszystkie. Okładka jej wydania książki „Quidditch przez wieki” prawie oderwała się od grzbietu.
        Dubel. Zwiększenie siły odbicia kafla, poprzez podwójne uderzenie w niego pałkami. Stosowane przez obydwu pałkarzy drużyny. Leanne widziała jak Colin zwraca na to uwagę Karen i Dennisowi. Tłuczek Harpii wyleciał bowiem z taką szybkością, że ledwo dało się go zauważyć. Leanne wzdrygnęła się na myśl o dostaniu taką piłkę prosto w brzuch.
       Kolejny manewr. Znany, ale mało kto wie, że nazywa się Głową Jastrzębia. Formacja ścigających, którzy tworzą jakby grot strzały, lecąc szybko w drużynę przeciwnika. Ci najczęściej umykają wtedy na bok. Ścigający korzystają z sytuacji i wbijają gola. Proste. Drużyna Ravenclawu często stosuje takie zagranie. Leanne uwielbia ten pęd i popłoch w oczach przeciwników.
         Kleszcze Parkina. Nazwa pochodzi od jednego z członków drużyny Wędrowców z Wigtown, którzy jako piersi zastosowali ten manewr. Dwaj ścigający zbliżają się do ścigającego przeciwników z obu stron, podczas gdy trzeci szarżuje na niego z przodu. Manewr dość skuteczny, chociaż większość zawodników w takiej sytuacji po prostu pikuje w dół. Najbardziej znani z takiego zagrania są Ślizgoni, którzy jednak blokują osaczonego ścigającego między sobą tak, że zawodnik nie ma szansy ucieczki. Przy końcu ich trzeci ścigający wzbija się w górę, a oni po prostu wysyłają biednego zawodnika w słupek z pętlą lub trybuny. Chyba koniecznie chcą wymyślić nowy manewr. Może nazwany od ich nazwisk? Pocieszeniem jest to, że zwykle drużyna przeciwna dostaje rzut wolny.
        Udawanie, że chce się strzelić bramkę, a w rzeczywistości podaje się do innego ścigającego, myląc tym samym przeciwników jest chyba najbardziej znanym zagraniem wśród zawodników quidditcha. To całkiem normalne, więc kto by pomyślał, że i to nosi swoja nazwę od nazwiska rosyjskiej ścigającej? Mimo wszystko, nazwa, jak i sam manewr nie jest zbyt wyszukana, ponieważ mówi się na niego po prostu Manewr Porskowej.
   Zawodnicy Gryffindoru i Ravenclawu zawzięcie dyskutowali i jeszcze raz omawiali taktykę z jednoczesnym obserwowaniem poczynań Harpii. Dla niektórych może to być jedyna okazja, żeby z bliska i na żywo zobaczyć p r a w d z i w ą grę, nie tę ich uczniowską zabawę. Wielu z nich wiąże swoją przyszłość z quidditchem, więc takie doświadczenie może być dla nich przydatną lekcją.
       Woollongong shimmy, czyli najzwyklejszy zygzakowaty lot, mający na celu rozproszenie przeciwnika. Zwis leniwca, czyli zwisanie głowa w dół, trzymając się miotły rękami i stopami, co ma chronić przed tłuczkiem. Trudne do wykonania precyzyjne Odbicie tłuczka do tyłu, Przerzutka kafla nad swoim ramieniem prosto w ręce zawodnika ze swojej drużyny.
       Harpiom idealnie udał się manewr zwany Transylwanką. Pozorowane uderzenie przeciwnika w nos jest uważane za przepisowe, dopóki jest ono rzeczywiście pozorowane. Gdy tylko dłoń dotknie nosa, drużyna przeciwna dostaje rzut wolny. Leanne nigdy nie chciała tego próbować. Do tego trzeba spokoju, precyzji i skupienia przy całym pędzie gry. Ona ze swoja impulsywnością miała duże wątpliwości, co do takiej umiejętności.
           Harpię pokazały teraz dwa manewry dla obrońców. Skutecznym sposobem na zatrzymanie kafla jest Podwójna ósemka, czyli krążenie z zawrotną szybkością wokół trzech pętli. Zawodniczkom udało się to idealne. Leanne wątpiła jednak czy któryś z uczniów wykonałby taki manewr bez połamanych nosów przy spotkaniu z pętlą lub mdłości od ciągłego latania w kółko.
          Rozgwiazda jest manewrem rzadko używanym podczas uczniowskich rozgrywek, ponieważ śmiech z trybun potrafi rozproszyć każdego zawodnika, a zwisanie, trzymając się miotły jedną ręką i jedną stopą, a drugą wyciągając jak najdalej nie wyglądało za poważnie. Nie wiedzieć czemu taka pozycja wywołuje niekontrolowaną wesołość.
          Nagle wszyscy wstrzymali oddech. Harpie gotowały się do manewru, uchodzącego za najtrudniejszy i najniebezpieczniejszy. Szukająca zanurkowała z zawrotną prędkością pionowo w dół, a przy samej murawie wzbiła się z powrotem do góry. Stadion wybuchł głośnymi wrzaskami i oklaskami. W założeniu tego manewru szukający drugiej drużyny powinien rozbić się o ziemie, lecąc za przeciwnikiem z myślą, że ten zauważył złotego znicza. Nazwa Zwodu Wrońskiego wywodzi się od polskiego szukającego, Józefa Wrońskiego.*
        Cały pokaz zakończył się triumfalnym okrążeniem boiska przez Harpie z Holyhead. Brawom, krzykom, oklaskom nie było końca. Wszyscy, a szczególnie zawodnicy, którzy już za chwilę mieli wejść na boisko, chłonęli przydatną wiedzę jak gąbka. Uważnie obserwowali każdy ruch profesjonalistek. Trochę się denerwowali, bo domyślali się, że Harpie zostaną na meczu i będą go obserwować. Niektórzy z tego powodu dostali mdłości, a niektórym podniosło adrenalinę. Jednego z pałkarzy Gryffindoru trzeba było zaprowadzić do pani Pomfrey, bo zrobił się bardziej zielony niż szaty Harpii. Przy wtórze gwizdów i śmiechów Ślizgonów, kapitan Gryfonów gorączkowo zastanawiał się nad rezerwowym. Pani Hooch uśmiechała się tylko tajemniczo, a potem dała znak dłonią profesorowi Dumbledore’owi. Dyrektor po raz kolejny dzisiejszego dnia zabrał głos:
         - Jednak to nie koniec niespodzianek dzisiejszego dnia!
        Na stadionie zapadła wyczekująca cisza. Dyrektor celowo przedłużał ciszę. Napięcie było tak gęste, że dałoby się je kroić nożem. Po takiej niespodziance nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Dumbledore otworzył usta. Wszyscy wstrzymali oddech. Nawet wiatr zdawał się przysłuchiwać, bo przycichł na chwilę i żaden dźwięk nie zmącił panującej tu ciszy.
        - Każdy z kapitanów – zaczął powoli profesor – będzie mógł wybrać, na miejsce któregoś ze swoich graczy, zawodniczkę spośród naszych gości, Harpii z Holyhead! – zakończył radośnie.
        Przez kilka sekund trwała jeszcze cisza, chwila niepewności, niedowierzania. Każdy wpatrywał się w profesora, myśląc, że ten zaraz zaśmieje się i powie, że to wszystko żart. Jednak nic takiego się nie stało.
         Okrzyki setek uczniów słychać było na pewno w Hosgmeade. Niedowierzanie przerodziło się w dziką radość. U Gryfonów rozwiązał się problem rezerwowego pałkarza. Zawodniczka Harpii przeszła do drużyny Gryffindoru, uśmiechając się do nich szeroko i ściskając im ręce. Drużyna Ravenclawu skupiła się wokół siebie. Colin oddelegował na ławkę rezerwowego szukającego, poprzedni nadal leżał w Skrzydle Szpitalnym. Wszyscy obawiali się jak ten sobie poradzi, był dopiero w trzeciej klasie. Ledwo dawał sobie radę, a na pewno nie dorównywał poziomem nikomu z drużyny. Z radością powitali w swoim gronie szukającą Harpii. Mieli teraz ogromne szanse!
     Pani Hooch poprosiła obie drużyny na środek. Dwie zawodniczki Harpii przebrały się w stroje w kolorach Gryffindoru i Ravenclawu i stały teraz jak równe z równymi.
       - Zawodnicy wchodzą na boisko! – obwieścił damski głos. Leanne spojrzała w tamtym kierunku. No tak! Przecież to Sharon została w zeszłym roku komentatorem meczy quidditcha i radziła sobie wspaniale.
        Pani Hooch dała znak zawodnikom, a po chwili ostry dźwięk gwizdka rozdarł powietrze.
      - Ruszyli! – powiedziała mocnym głosem Sharon. – Kafla przejęła drużyna Ravenclawu! Daniels, podanie do Auber, Auber szybki manewr między zawodnikami drużyny Gryffindoru, podanie do Jones! Jones przy pętlach, próba strzału… Aaaach! – jęk zawodu Krukonów. – Norris obronił bramkę! Piłkę przejmują Gryfoni!
       Leanne jeszcze nigdy nie brała udziału w tak emocjonującym meczu. Zawodnicy wyglądali jak kolorowe smugi. Emocje podnosiła drużyna Harpii. Każdy chciał pokazać się z jak najlepszej strony.
           Leanne starała się przejąć kafla. Po chwili wybiła go z rąk Jamisona prosto w dłonie Danielsa. Ten pomknął w stronę pętli Gryfonów. Ścigający Krukonów radzili sobie świetnie. Podawali sobie kafla z taką prędkością, że Gryfoni po chwili nie wiedzieli, w którą stronę lecieć. Norris, maksymalnie skupiony latał wokół pętli, próbując wypatrzeć kafla, śmigającego między trzema ścigającymi Krukonów. Ledwo się obejrzał, a już kafel, wyrzucony przez Leanne wpadł do jednej z pętli.
            Rozległ się ryk Krukonów.
          - 10 punktów dla Ravenclawu! – obwieściła Sharon i pokazała Leanne wyciągnięty kciuk. Dziewczyna pomachała jej, ale już po chwili, w pełni skupiona śledziła dalsze losy gry.
              - Kafel w posiadaniu Gryfonów. Ci ostrożnie latają między Krukonami, próbując zbliżyć się do bramek Ravenclawu! Niestety, Krukoni w dzisiejszym spotkaniu przechodzą samych siebie! Nie dają Gryfonom podlecieć choćby na kilkanaście metrów odległości od bramek! Ale jednak! Udało im się przebić i teraz Maddison próbuje znaleźć odpowiedni moment na strzał do pętli! Aaaaj, to nie było miłe! Gardner i Avery zastosowali dubla! Niesamowite, wyszedł im idealnie i skutecznie rozproszył uwagę Maddisona! – krzyczała rozemocjonowana Sharon. Zawodniczki Harpii kiwały głową z uznaniem. - Kafla przejmuje Auber!
       Po chwili Sharon nie mogła nadążyć nad akcją gry i ledwo dało zrozumieć się jej komentarze. Zawodnicy z zawrotną prędkością latali po boisku, próbując strzelać jak najwięcej goli. Próbowali również stosować pokazane im przez Harpie manewry, co wychodziło im z większym lub mniejszym powodzeniem.
            Pałkarze obu drużyn współpracowali ze sobą idealnie.
            - Alan Barnes i Ann Griffin, świetny pałkarz z Harpii, genialnie się dogadują, jakby grali ze sobą od bardzo dawna! – powiedziała Sharon, gdy Alan i Ann przybijali sobie piątki po udanym manewrze i rozproszeniu ścigających Krukonów. Gryfoni wykorzystali moment nieuwagi drużyny przeciwnej i…
          - Tak! To 10 punktów dla Gryffindoru! – szkarłatno-złote szaliki poszły w górę, a z sektora Gryfonów rozległ się okrzyk radości i dopingu dla swoich.
         Gryffindor zaczynał grać ostrzej. Dopiero teraz pokazali na co ich stać. Krukoni musieli się bardzo starać, aby odebrać im kafla i bronić pętli, ale Colin był świetnym obrońcą, więc dawał radę.
           Po jakimś czasie było już pięćdziesiąt do czterdziestu dla Ravenclawu. Szukający latali nad boiskiem, starając się znaleźć znicz. Hudsen trzymał się blisko jednej z Harpii, Ellen Horton. Ta bacznie rozglądała się za zniczem.
         Walka zaczynała być zaciekła. Nie obyło się bez kilku rzutów wolnych dla obu drużyn za szturchnięcia i ataki tłuczkami. Ktoś nawet dostał w głowę kaflem. Leanne coraz bardziej się denerwowała i wydzierała się jak wariatka za każdym razem, gdy przy ich pętlach znajdowali się Gryfoni. Sama strzeliła większość goli, po brawurowych akcjach z resztą ścigających. Wszyscy ledwo unikali tłuczków, wybijanych przez pałkarzy. Obrońcy obronili już tyle strzałów, że wszyscy byli pełni podziwu. To był naprawdę mistrzowski mecz!
           - Auber do Daniellsa, Daniells do Jones, Jones próbuje strzelać, chybi, kafel dla Gryfonów, Lucas do Jami.. nie, znowu Auber, Auber, Auber, leć, strzelaj! – darła się Sharon, aż tiara spadła jej z głowy. Podskakiwała jak szalona, zapominając, że ma komentować. Nawet silna dłoń McGonagall nie powstrzymała jej, przed wlezieniem na ławkę i głośnymi gwizdami.
        Leanne, podniesiona na duchu i wsparta zachęcającymi okrzykami Sharon i Krukonów pędziła w stronę pętli. Wiatr rozwiewał jej włosy w szalonym pędzie. Precyzyjnie omijała zawodników, którzy próbowali wytrącić jej kafla. Była już tuż, tuż.. Zaraz miała strzelać. Wyrzuciła kafla, który przeleciał między rękami obrońcy Gryffindoru i wpadł wprost w środkową pętle. Leanne zaśmiała się radośnie, ale mina jej zrzedła, gdy przed oczami przeleciał jej tłuczek. Ledwo zdążyła się uchylić. Rozejrzała się wokół i wzrokiem natrafiła na Alana, który machał do niej i wzruszył ramionami, przepraszająco. Alan zdążył tylko odczytać z jej warg Dorwę Cię! i już musieli powrócić do gry.
         Nagle na stadionie zaległa cisza. Do tej pory nikt nie zajmował się szukającymi. Ci latali spokojnie, wypatrując znicza, który do tej pory się nie pojawił. Gryfoni w tym czasie zdążyli wyrównać punkty i było teraz siedemdziesiąt do siedemdziesięciu. Emocje sięgnęły zenitu. Walka była tak wyrównana, że uczniowie nawet nie śmieli obstawiać wyniku.
          A teraz pojawił się znicz! Horton z Harpii, grająca tymczasowo na pozycji szukającego w drużynie Krukonów i Hudsen z Gryffindoru na tej samej pozycji, zanurkowali pionowo w stronę murawy boiska.
         - Czyżby to Zwód Wrońskiego ze strony Ellen Horton? Uważaj, Hudsen, nie chcemy tutaj wypadków! – Sharon ponownie wróciła do komentowania. – Szukający idą łeb w łeb! Jedno przy drugim, ramię przy ramieniu, kto złapie złoty znicz?! Jest remis, każda drużyna ma szanse! Dalej, dalej! Czyżby mecz dobiegał końca?! KTO ZAKOŃCZY SPOTKANIE I ZDOBĘDZIE DLA SWOJEJ DRUŻYNY 150 PUNKTÓW? NO KTO?! – Sharon powiodła wzrokiem po trybunach.
       Ze wszystkich stron dało się słyszeć gorący doping. GRY-FFIN-DOR! GRY-FFIN-DOR!, przeplatane okrzykami: RA-VEN-CLAW! RA-VEN-CLAW! Sharon miała rację. Mimo, ze Horton była bardziej doświadczona, Hudsen radził sobie naprawdę niesamowicie! Wszyscy patrzyli z bijącymi sercami jak dwójka zawodników wyciąga przed siebie ręce, aby złapać złotą kulkę i poczuć w palcach trzepotanie małych skrzydełek. To nie był Zwód Wrońskiego. Wszyscy wyraźnie widzieli złote błyski, powodowane załamaniem się promieni słonecznych na zniczu.
            Dłonie szukających dzieliły od znicza tylko milimetry. Obie drużyny trwały w odrętwieniu, z którego wyrwała się Leanne. Pomknęła jak błyskawica w stronę miejsca, gdzie widziała złotego znicza. Leciała wprost na Hudsena. Chłopak widział ją, ale leciał dalej. Byli coraz bliżej. Leanne i Ellen wymieniły znaczące spojrzenia. Dziewczyna nadal leciała wprost na Gryfona. Dla żadnego z nich stłuczka nie byłaby przyjemna. Hudsen denerwował się coraz bardziej. Nie można było tego zauważyć, ale trząsł się ze strachu. W końcu, gdy Leanne była kilka metrów przed nim, nie wytrzymał napięcia i wzleciał do góry. Słychać było głośny ryk zawodu Gryfonów. Leanne szczęśliwa patrzyła, jak Ellen Horton łapie znicza i leci z nim wysoko nad boiskiem, machając triumfalnie ręką.
            W tym momencie wybity wcześniej tłuczek trafił ją prosto w kolano. Leanne poczuła niewyobrażalny ból i ledwo utrzymała się na miotle. Zaczęła widzieć niewyraźnie. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w jej oczach pojawiły się łzy.
            - Dwieście dwadzieścia do siedemdziesięciu dla Krukonów! Mecz wygrał Ravenclaw! – obwieściła radośnie Sharon. Po chwili dodała:
          - Alanie, zwracam honor. Musze przyznać, że całkiem nieźle sobie radziłeś, mimo, że cała reszta przewyższa Cię szybkością, precyzją, inteligencją.. – więcej nie zdążyła powiedzieć, ponieważ McGonagall zabrała jej mikrofon. Sharon nic sobie z tego nie robiła. Zbiegła lekko i wyszła na boisko, za wylegającym na niego tłumem.
          Tłum szalał, wszyscy przytulali się, ściskali, gratulowali. Nikt nie zajmował się zwycięską drużyną, tylko starał przecisnąć się do Harpii, aby chociaż uścisnąć którejś z nich rękę. Żaden z uczniowskich zawodników nie miał nic przeciwko, bo sami starali się uzyskać bodaj mały podpis na kawałku kartki.
            Sharon szukała wzrokiem Alana i Leanne. Zobaczyła ich dopiero po chwili. Byli nieco oddaleni od tłumu. Leanne półsiedziała na trawie, ale i z tej pozycji zdawała się być wyższa od zgarbionego Alana, na którego widocznie krzyczała ile sił w płucach, a Karen stała obok, niepewna co ma robić. Sharon przyspieszyła kroku.
            - Co Ci znowu zrobił mój kochany kuzynek? Ja się chyba z Tobą kiedyś policzę – pokręciła nad Alanem głową Ślizgonka, wykorzystując chwilę ciszy między atakami wściekłości Leanne.
            - Na cudowne zwieńczenie meczu przywalił mi tłuczkiem w kolano! – wydarła się Leanne. Na szczęście wściekłość zagłuszyła ból, więc dziewczyna mogła spokojnie robić Alanowi wymówki.
            Alan spojrzał na Sharon z miną, mówiącą: Proszę, tylko Ty nie zaczynaj się na mnie wydzierać. Leanne wspaniale robi to za Was dwie.
            Sharon, w geście bezsilności wzniosła oczy i wyciągnęła ręce do nieba.

*Informacje o manewrach z książki „Quidditch przez wieki” Kennilworthy Whisp.

Shir.

sobota, 20 kwietnia 2013

Leanne - Rozdział 8


          Powoli odwróciła głowę, oddychając głęboko. Zamknęła na chwilę oczy, żeby sprawdzić czy na pewno jej się nie przywidziało. Ponownie spojrzała przed siebie i zaklęła cicho pod nosem. Niestety nie. Przed nią, przerażająco realistyczny stał Severus Snape, jak zwykle w swojej czarnej jak węgiel szacie, a jego tłuste włosy rozwiewał lekki wiatr. Zapadnięte oczy, zamiast normalnej w tej sytuacji złości wyrażały dziwne zadowolenie i satysfakcję. Na ziemistej twarzy błąkał się lekki lodowaty uśmiech, który nie oznaczał nic dobrego. Ręce miał splecione na piersiach i patrzył na nich z wyższością i miną, która oznaczała, że nie czeka ich nic przyjemnego, z czego niezmiernie się cieszył.
            Leanne spojrzała na niego pytająco. Z trudem znosiła obecność tego człowieka bliżej niż dziesięć metrów od siebie. Dlatego jego lekcje były dla niej koszmarem. Paradoksalnie, eliksiry były jednym z jej ulubionych przedmiotów, ale tylko wtedy, kiedy sama zagłębiała się w książki i eksperymentowała po cichu. Snape, zauważając, że jej wiedza przewyższa umiejętności wszystkich Ślizgonów razem wziętych, uwziął się i nie ma lekcji, aby nie doczepił się do czegoś.
            Nastała wyczekująca cisza. Trzech Ślizgonów z powrotem miało na sobie ubrania i teraz patrzyli na Krukonów z wyrazem triumfu. Jasne, zasłaniajcie się nauczycielem, tchórze, pomyślała ze złością i posłała w kierunku tego, który stał na przedzie niczym przywódca pogardliwe spojrzenie. Po prawdzie, Adrien Chandler był niekwestionowanym liderem wśród Ślizgonów. Wszyscy podlizywali mu się, chcąc zdobyć choć trochę jego uznania. Adrien pławił się w tej chwale i sławie, absolutnie niezawstydzony takim zachowaniem kolegów. Członkowie domu Slytherina, tak pragnący władzy, tak zaślepieni, chcący tylko własnego dobra, nie dbający o innych, traktujący wszystkich jak robaki, którym nie warto poświęcać uwagi.. A nierzadko tak tchórzliwi, mając przed sobą kogoś większego, płaszczący się przed lepszymi od nich.. Wszyscy tacy sami. Aż dziw, że Slytherin zdołał zgromadzić w swoich szeregach tyle uczniów o takich charakterach i ambicjach. To przykre, że aż tylu ludzi zachowuje się w ten sposób.
            Leanne w myślach przeprosiła Sharon. Nie znała tej dziewczyny, ale nie wydawała się taka, jak wszyscy. Zwłaszcza, że była kuzynką Alana, który – co było widać – uwielbia ją. Lubili sobie dogryzać, mówić drobne złośliwości, ale to wszystko z rodzinnego przywiązania i miłości. Nigdy nie domyśliłaby się, że Sharon może być Ślizgonką.
            Leanne coraz bardziej niecierpliwiła się, bo Snape umyślnie przedłużał moment zadania ostatecznego ciosu Krukonom. Ciekawe ile punktów umknie im tym razem?
        - Ravenclaw – odezwał się w końcu cicho Snape – minus 50 punktów. Za każdego z Was – uśmiechnął się chłodno.
            Ślizgoni zrobili zadowolone miny, a Krukoni spojrzeli po sobie przerażeni.
            - To chyba przesada! – zdenerwowała się Leanne. – Taka kara za niewinne żarty?
            - Uczniom zakazuje się używania czarów poza lekcjami, a zwłaszcza na.. innych uczniach.
            Leanne domyślała się, że Snape specjalnie zawiesił głos w tym miejscu. Dawał im do zrozumienia, że za każdym razem, kiedy ucierpią Ślizgoni – oni poniosą karę. A właściwie ona. Mówiąc to, patrzył na nią, a jego twarz wyrażała złośliwą satysfakcję.
      - Ale to zbyt duża kara, poza tym to nie my zaczęliśmy! – Leanne nie chciała zamilknąć. – Oni zaatakowali tłuczkami naszego szukającego, podczas treningu! – wskazała na chłopaka, który doczłapał kilka minut wcześniej w towarzystwie ścigającego i obrońcy. – To jest sprawiedliwe? W dodatku ja nie pozwolę obrażać moich przyjaciół, więc..
          - Dość! – uciął Snape. – Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia. Złamaliście regulamin, więc musicie ponieść karę.
          - To te punkty to jeszcze nie koniec? – odezwał się głos z drużyny.
          - Nie, nie koniec. Za mną – Snape odwrócił się na pięcie, ale po chwili znowu odezwał się ironicznym głosem – Chyba czas poszukać innego szukającego… który nie będzie bał się tłuczków, przecież został uprzedzony przed takimi wypadkami przed wstąpieniem do drużyny? Czy nie? – zakończył i jak wielki nietoperz poszedł w stronę zamku. Ślizgoni wybuchnęli śmiechem, a Adrien wyszczerzył się do nich złośliwie. Krukoni powlekli się, noga za nogą, do Hogwartu, ale Leanne zdążyła syknąć do Chandlera:
            - To jeszcze nie koniec.

***

            Rozmowa z Flitwickiem nie była taka zła. Oczywiście, profesor dał im niezłą reprymendę za ataki na Ślizgonów, ale widział stan szukającego, więc z jego strony nie spotkała ich duża kara. Nie zgodził się na usunięcie drużyny z rozgrywek quidditcha.
            - Severusie, czy to aż tak duże przewinienie, żeby karać ich dyskwalifikacją z rozgrywek? – dobrotliwie uśmiechnął się Flitwick.
            Snape ściągnął brwi i powiedział chłodnym tonem do Flitwicka:
            - Przynajmniej zawiesić tych, którzy brali w tym udział. Nie zostawię tak tej sprawy.
            - To tylko niewinne uczniowskie żarty – Flitwick użył tych samych słów, co wcześniej Leanne. – Nie można być tak surowym.
            - Ale szlaban ich nie ominie.
            Flitwick rozłożył ręce. Każdy nauczyciel ma prawo dać szlaban uczniowi, jeżeli sądzi, że na niego zasługuje.

***

            Leanne jak burza wpadła do Wielkiej Sali i usiadła przy stole Krukonów. Oparła głowę na ręce, a drugą stukała palcami o blat stołu. Nagle ktoś od tyłu zakrył jej oczy. Szybko zdarła obce dłonie z twarzy i spojrzała w tym, ale nikogo tam nie było. Zaklęła cicho i odwróciła się z powrotem w stronę stołu, wbijając wzrok w stół. Ktoś szturchnął ją w bok. Szybko spojrzała w tamtą stronę i napotkała rozbawione spojrzenie Alana.
            - Zawsze musisz witać się ze mną w ten sposób?! – warknęła na niego.
            Alan zdziwiony uniósł brwi i powiedział:
            - Co Ci się stało?
            Leanne prychnęła tylko w odpowiedzi.
            - Leanne, powiesz mi o co Ci chodzi? Zrobiłem Ci coś, czy jak? – Alan zdenerwował się nieco. Dziewczyna spojrzała na niego i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy tuż przy nich zjawiła się ładna Ślizgonka:
            - Nie martw się, Leanne, Chandler dostał za swoje – Sharon uśmiechnęła się złośliwie.
            - Skąd wiesz co się stało? – Krukonka zrobiła zaskoczoną minę.
            - Plotki szybko roznoszą się po szkole – odparła Sharon.
          - Szkoda, że do mnie jeszcze nic nie dotarło! – Alan patrzył zmrużonymi oczami to na jedną, to na drugą.
          - Adrien Chandler, zarozumiały osobnik z mojego domu, nad czym bardzo ubolewam, zaatakował ich szukającego na treningu – wyjaśniła Sharon.
            - Taaak i co dalej?
            Leanne westchnęła cicho i opowiedziała mu dokładnie całą sytuację. Alan nie mógł wytrzymać ze śmiechu, kiedy dziewczyna opowiedziała o „ptaszkach w majtkach Ślizgonów” i musiała chwilę poczekać, aż Gryfon się uspokoi, co trwało denerwująco długo. Sharon wywróciła oczami, opierając twarz na dłoniach.
            - No dobrze – powiedział, gdy minął mu atak śmiechu – i dlaczego jesteś taka zła?
         - Pojawił się Snape, odjął nam milion punktów i dał szlaban. Chciał nawet zdyskwalifikować nas z quidditcha! Niedoczekanie! – zawołała Leanne.
            Leanne była nerwowa, ale Alan nadal jej nie rozumiał.
          - Ukarał całą drużynę, ale ja i Dennis, którzy zaatakowaliśmy jego drogich uczniów, mamy chyba cięższą karę…

***

            Nastała sobota. Pierwszy mecz sezonu. Wszyscy chodzili podekscytowani. Szkoła podzieliła się na części. Krukoni i połowa Puchonów, kibicujących drużynie Ravenclawu, Gryfoni i reszta uczniów Hufflepuffu, stawiająca na Gryffindor oraz Ślizgoni, życzący wszystkim zawodnikom połamania nóg, rąk, złamanego nosa, wyrwania włosów, skręcenia kostki, wybicia oka, wstrząsu mózgu.. Ach, wyobraźnia Ślizgonów w sprawach tortur i krzywd była nieograniczona.
            Po ataku Chandlera na szukającego Krukonów, żadnemu z zawodników nic się nie stało. Tylko sam Adrien chodził obolały i z unieruchomioną ręka. To właśnie wynik „zajęcia się nim” przez Sharon. Dziewczyna rzuciła na niego kilka sprytnych zaklęć, podczas gdy ten puszył się przed grupką czternastoletnich Ślizgonek. Sharon pokręciła głową nad takim żałosnym zachowaniem. Nie mógł znaleźć sobie starszego grona wielbicielek? W każdym razie biedny Ślizgon stoczył się ze schodów, kończąc swój występ pokazowym saltem. Całe przedstawienie wzbogacone było o wymyślne jęki chłopaka oraz wzdychanie i krzyki młodych uczennic. Rozbiegły się zaraz, nie zaszczycając Adriena nawet kilkoma oklaskami. Cóż za pech. Biedaczek musiał sam powlec się do Skrzydła Szpitalnego. Był przecież ranny w boju!
            Teraz chodził i obnosił się ze swoją ręką niczym bohater wojny. Żenujące.
     Cała szkoła zgromadziła się już na trybunach. W szatniach zawodników słychać było szum rozgorączkowanych głosów. Kapitanowie drużyn omawiali ostatni raz strategię, zyczli swoim drużynom powodzenia i wszyscy wyszli na boisko. Powitały ich gromkie oklaski oraz ledwo słyszalne gwizdy ze strony Ślizgonów.
            - Witajcie na pierwszym w tym sezonie meczu quidditcha! – odezwał się wzmocniony głos profesora Dumbledore’a. Dumbledore? Leanne zdziwiła się, bo nigdy on nie rozpoczynał meczu.
            - W tym roku – zaczął – czeka Was miła niespodzianka! – profesor uśmiechnął się ciepło i odwrócił się w jedną ze stron boiska.
        Leanne spojrzała w tamtym kierunku i serce jej zamarło. Po chwili razem ze wszystkimi zaczęła wrzeszczeć z radości na widok osób wchodzących na boisko. To było coś! Jeden z najlepszych dni w jej życiu!

Shir.

piątek, 12 kwietnia 2013

Leanne - Rozdział 7


            - Nie, nie, nie, nie zrobię tego! – Leanne rozciągnęła się na stoliku w pokoju wspólnym, chowając twarz w ramionach. Pióro wypadło jej z dłoni, wprost na prace domową z historii magii, tworząc na pergaminie dorodnego atramentowego kleksa. Karen, która chyba postawiła sobie za cel bycie aniołem stróżem Leanne i jej prac domowych, westchnęła zniecierpliwiona.
            - To nie jest takie trudne! – powiedziała, robiąc kwaśną minę. – Wszystko masz napisane w książce.
            Leanne spiorunowała ją wzrokiem.
            - Właśnie, że nie wszystko! Nic tu nie ma – zdenerwowana zaczęła pospiesznie przerzucać kartki książki od historii magii. – Nie ma, nie ma, nie ma! – uderzyła dłonią w rozłożoną książkę.
            Karen zerknęła na stronę i chrząknęła.
            - To zobacz, gdzie właśnie wylądowała Twoja ręka.
            - Och, cudownie! – Leanne rozradowana naskrobała na pergaminie jedno zdanie. Po tym zamarła z piórem w ręku, a po chwili westchnęła zrezygnowana. – To takie trudne..
            - Po prostu się skup – wywróciła oczami Karen.
            Leanne nie zdążyła odpowiedzieć, gdy w salonie pojawił się wysoki chłopak z ostatniej klasy.
            - Trening, drużyno – kapitan uśmiechnął się wesoło do Leanne.
            Dziewczyna wyrzuciła ręce w górę z radosnym śmiechem. Praca domowa poczeka. Zostawiła pergamin na stole i pobiegła po strój i miotłę.
            - Zobaczymy się na boisku! – zawołała tylko do Karen i już jej nie było. Przyjaciółka pokręciła głową z cichym śmiechem i poszła po swój strój.

***

            Leanne wyszła z zamku z miotłą na ramieniu. Na ostatnie urodziny dostała najnowszy model i była nieporównywalnie szybsza od innych zawodników.
            Promienie, zachodzącego słońca świeciły tak mocno, że dziewczyna musiała mrużyć oczy, żeby w ogóle coś widzieć. Błonia skąpane były w złocie, a jezioro połyskiwało niczym diamenty. Przy takim świetle stary zamek wyglądał niezwykle imponująco. Tajemniczo i mroczno, ale jednocześnie zapraszająco. Strzeliste wieżyczki wznosiły się wysoko i rysowały wyraźnie na malowanym różnymi odcieniami niebie. Stare okna wyglądały niczym oczy, obserwujące uczniów na błoniach. Patrząc na Hogwart Leanne poczuła miłe ciepło, które przenikało jej serce. Hogwart był dla wszystkich jak drugi prawdziwy dom. Miejsce, gdzie spotykało się przyjaciół, znajomych, miłość… Tak naprawdę tu wszystko się zaczynało. Życie do jedenastego roku życia było dla młodych czarodziejów i czarownic wyczekiwaniem na rozpoczęcie nauki w Hogwarcie. Wszyscy wysłuchiwali z zapartym tchem opowieści swoich rodziców z czasów szkolnych. Tutaj najczęściej poznawało się swoich przyszłych małżonków. Siedem lat. Siedem wspaniałych, wypełnionych radością i smutkiem, zdobywaniem doświadczeń i nabieraniem charakteru, lat, które każdy starszy czarodziej wspomina z łezką w oku.
            Leanne westchnęła cicho. To prawda, będzie wspominać to miejsce, jako miejsce najlepszych lat jej życia. Mimo to, że często się denerwowała i musiała robić te męczące prace domowe. Teraz obiecała sobie, że po treningu z chęcią zabierze się do historii magii. Były to raczej słowa rzucone na wiatr, bo ilekroć Leanne zabierała się za rozmyślanie, wymuszała na sobie podobne obietnice, które później, gdy już powróciła do rzeczywistości, niczym męczennica musiała wypełnić. Nawet przysięgi dane sobie traktowała poważnie.
            Dotarła w końcu do szatni, gdzie spotkała resztę drużyny. Przebrała się szybko w strój wyszła na boisko. Miał to być zwykły trening, dla zachowania formy. Bliżej meczu, kapitan wyjaśni im strategię.
            Gdy wzleciała w powietrze, silny podmuch wiatru rozwiał jej długie włosy. Tu była w swoim żywiole. Czasem miała wrażenie, że na miotle czuła się o wiele lepiej niż na własnych nogach, tam, na ziemi. Spojrzała w dół, gdzie dostrzegła małe czarne punkciki, którymi, jak się domyśliła, byli zawodnicy  z jej drużyny. Ostro zakręciła i prawie pionowo zleciała na sam dół i zatrzymała się tuż nad powierzchnią boiska. Kapitan skomentował to tylko zadowolonym spojrzeniem.
            - No, to do roboty! Dzielimy się i gramy krótki mecz, potem robimy zmiany i gramy jeszcze raz. Ty – wskazał na szukającego – cały czas wypatrujesz znicza. Musimy go złapać szybko i skończyć mecz tak, żeby Gryfoni nie mieli szans uzupełniać punktów, jasne? – chłopak popatrzył po wszystkich. Drużyna kiwnęła głowami i wzniosła się w powietrze.
            Byli dobrze zgrani, więc trening przebiegał bez sporów i zbędnych przerywników. Leanne mknęła przez boisko jak strzała, zdobywając kolejne gole. W chwilowej przerwie w grze wzleciała wysoko pod pętle. Nagle spojrzała w dół i dostrzegła jakieś zamieszanie. Kilka sekund i już znalazła się na trawie obok zwijającego się z bólu szukającego Krukonów.
            - Co się stało? – zapytała zdenerwowana, gdy cała drużyna zebrała się obok chłopaka.
            - Dostał dwoma tłuczkami na raz – wyjaśniła Karen drżącym głosem.
            - Karen i Dennis, co to ma znaczyć?! – wydarł się na swoich pałkarzy Colin.
            Dwóch pałkarzy wymieniło spojrzenia.
            - Nie zdążyliśmy do niego dolecieć – odparł Dennis, patrząc na chłopaka.
            Leanne myślała nad czymś intensywnie.
            - Tłuczki raczej nie latają w parze – powiedziała powoli. Nagle kątem oka dostrzegła kilka postaci znikających za trybunami. Złapała miotłę i wsiadła na nią.
            - Chodźcie – krzyknęła do pozostałych i pomknęła w tamtą stronę.
            Długo nie zajęło jej dotarcie do grupki chłopaków, którzy przez ataki śmiechu nie mogli poruszać się szybciej niż ślimak. Leanne kopnęła jednego w locie, a ten wylądował twarzą w trawie. Już nie było mu do śmiechu. Szybko podniósł się i nienawistnym wzrokiem spojrzał na Leanne. Ta zeskoczyła z miotły i szybko znalazła się przy nim.
            - Powiesz mi łaskawie co to miało być?! – jej oczy zwężyły się niebezpiecznie.
            - Ale co? Coś się stało? – chłopak zrobił niewinną minę.
            - Nie udawaj większego kretyna niż jesteś – warknęła Leanne. – Nie możecie atakować ludzi bez powodu, a tym bardziej naszych zawodników!
            - A co? Ten wasz szukający jest tak słaby, że nie zniesie bólu? Oj, to chyba nie powinien pchać się do drużyny. Zresztą, zarozumiali Krukoni powinni siedzieć przy książkach, a nie zabierać się za twardą grę – powiedział ironicznie Ślizgon.
            - A Ślizgoni siedzieć w swoich śmierdzących lochach, bo do niczego innego się nie nadajecie – odparowała.
            - Wolę siedzieć w lochach niż w zakurzonej bibliotece i zachowywać się jak zwykły kujon – chłopak wypiął się dumnie, jakby powiedział coś mądrego i czekał na oklaski. Trzech towarzyszących mu kolegów potwierdziło jego słowa zgodnym burknięciem.
            - To chyba nie za dobrze o Tobie świadczy – odezwała się spokojnie Karen.
            - Nie z Tobą rozmawiam, żałosna szlamo – syknął do dziewczyny Ślizgon.
            Grupka Ślizgonów wybuchnęła śmiechem, który uwiązł im w gardle, gdy cała drużyna Ravenclawu wyciągnęła różdżki. Leanne nawet nie potrzebowała już zachęty.
            - Expelliarmus! – rzuciła zaklęcie i złapała różdżki, które Ślizgoni pospiesznie wyjmowali z kieszeni.
            - Odwołaj to – powiedziała powoli, wbijając wzrok w chłopaka.
            - Leanne, nie warto – Karen próbowała załagodzić sytuacje.
            - Siedź cicho – uciszyła przyjaciółkę Leanne i zwróciła się do Ślizgona – Odwołaj!
            Chłopak nachylił się do niej i powiedział:
            - Odwołam, gdy nie będę musiał jej oglądać i wyobrażać sobie jej szlamowatej krwi – uśmiechnął się lodowato. Mimo, że był bardziej inteligentny niż reszta swojego domu to chyba nie bardzo przemyślał swoje słowa, mając przed sobą drużynę uzbrojoną w różdżki, gdy on i koledzy zostali ich pozbawieni.
            Leanne puściły wszystkie hamulce. Tego było dla niej za wiele. Uniosła różdżkę, a grupa Ślizgonów rzuciła się do ucieczki.
            - Tarantallegra! – krzyknęła, a Ślizgoni upadli na ziemię, pod wpływem dzikich pląsów, które wykonywały ich nogi. – Diffindo! – ich spodnie rozcięły się, ukazując Krukonom kolorową bieliznę każdego z nich. Jeden zawył głośno, a drużyna ryknęła śmiechem, gdy na jaw wyszło, że barczysty Ślizgon nosi bokserki w małpki.
            - Masz jeszcze jakiś inny zwierzyniec w spodniach? – zapytał Dennis, czym zasłużył sobie na nienawistne spojrzenie chłopaka i wywołując kolejne salwy śmiechu Krukonów. – Może ptaszki? Avis! - sam nie zorientował się jak dwuznacznie to zabrzmiało.
            Leanne dusiła się ze śmiechu, ale zdołała jeszcze wykrztusić:
            - Oppugno! – stado małych ptaszków zaatakowało chłopców.
            Krukoni bardzo dobrze się bawili, gdy…
            - AUBER! – Leanne usłyszała lodowaty głos, od którego krew zmroziła jej się w żyłach. Chyba nie jest dobrze.

Shir.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Leanne - Rozdział 6


- Serio?! – niedowierzała Katie, co chwilę, wyginając usta w literkę „o”.
- Tak, Katie, serio – Leanne była już trochę zirytowana ciągłymi pytaniami przyjaciółki.
Przy śniadaniu następnego dnia Leanne rozgorączkowana opowiadała przyjaciółkom wydarzenia wczorajszej wizyty w wiosce. Katie wpatrywała się w nią z ciekawością i nutą zaskoczenia w oczach, a Karen siedziała ze wzrokiem wbitym w talerz i co sekundę zerkała na Leanne.
- Karen, przestań, wyglądasz jakbyś zaraz miała wykręcić oczy w tył głowy – pokręciła głową Leanne. – Co się dzieje?
- Nic – odpowiedziała szybko dziewczyna.
Leanne zmrużyła oczy.
- Zaczynasz działać mi na nerwy. Zakochane dziewczyny naprawdę są takie irytujące?
Karen wydała jakiś dziwny dźwięk, między zakrztuszeniem, a czkawką i zaczęła gorączkowo machać rękami.
- Cicho! – syknęła i rozejrzała się dookoła, czy nikt tego nie słyszał.
Katie i Leanne wymieniły spojrzenia. Karen, upewniwszy się uprzednio, że reszta osób w Wielkiej Sali zajęta jest swoimi sprawami popatrzyła na przyjaciółki. Te wpatrywały się w nią dziwnym wzrokiem.
- No co? – Karen spłonęła rumieńcem.
Leanne tylko pokręciła głową i kontynuowała opowieść.
- Teraz leży w Skrzydle Szpitalnym i.. – nie dokończyła, bo jej wzrok zatrzymał się na osobie wchodzącej do Wielkiej Sali. Leanne uśmiechnęła się szeroko.
- Alan! – wykrzyknęła na całą salę, aż kilka głów odwróciło się do niej ze zdziwieniem.
Chłopak wolno odwrócił głowę, szukając osoby, do której należał głos. Gdy spojrzał na Leanne, uśmiechnął się lekko i ruszył trochę niepewnym krokiem w stronę stołu Krukonów.
- Cześć – powiedział i nie pytając, usiadł obok dziewczyny.
- Hej, jak się czujesz? – zapytała, patrząc na niego. Zerknęła na Katie, która patrzyła na nią znaczącym wzrokiem. – Och, to Katie – wskazała na uśmiechniętą blondynkę. – A to Karen – Leanne spojrzała na przyjaciółkę, która zrobiła się czerwona, niczym burak i ledwo zdołała wydukać słowo przywitania. Leanne wzniosła oczy do sufitu. Chyba będzie musiała się przyzwyczaić, że podstawowym kolorem twarzy Karen będzie czerwony.
Alan uśmiechnął się do Krukonek.
- Alan – przedstawił się i ponownie zwrócił do Leanne. – Czuje się.. dobrze, jak na kogoś, komu wczoraj dementor chciał wyssać duszę – powiedział swobodnie. Domyślał się, że Leanne już opowiedziała przyjaciółkom, co się stało. Dzisiaj znosił dzielne swoja wczorajszą słabość.
Leanne przyjrzała mu się uważnie. Nadal miał nieco rozbiegany wzrok, a oczy podkrążone.
- Jednak snu chyba by Ci się jeszcze trochę przydało – zauważyła.
- Skąd! Naprawdę czuje się już lepiej i ledwo udało mi się przekonać panią Pomfrey, że mogę już bezpiecznie opuścić Skrzydło – powiedział, unosząc głowę.
Dziewczyna spojrzała na niego rozbawiona.
- Silny Alan – wyszczerzyła się do niego.
Silny Alan uśmiechnął się do niej złośliwie i zagadnął Katie i Karen. Ta ostatnia za każdym razem, gdy chłopak się do niej zwrócił spuszczała wzrok i wyglądała na głupszą niż w rzeczywistości była. Leanne nie mogła się nadziwić, jak przy jednym chłopaku mogła zachowywać się jej mądra i rozsądna przyjaciółka. Miała tylko nadzieję, że Alan nie pomyśli sobie o niej źle. W każdym razie może szepnie mu to i owo o Karen.
Leanne, wyłączona z rozmowy rozejrzała się po Sali. Była niedziela, więc większość ludzi dopiero wchodziła tutaj, aby zjeść późne śniadanie. Niektórzy w piżamach i z  zaspanymi oczami siedzieli oparci na łokciach i wpatrywali się jak zahipnotyzowani w swoje talerze.
Nagle drgnęła i wróciła do rzeczywistości. W ich stronę lekkim krokiem podążała bardzo ładna dziewczyna. Miała długie ciemne nieco pocieniowane włosy, które idealnie pasowały do kształtu jej twarzy. Roześmiane szmaragdowe oczy wpatrywały się w stół Krukonów. Dziewczyna szła wyprostowana z szerokim uśmiechem, a wielu obecnych w Wielkiej Sali hogwartyczków wlepiało w nią wzrok. Leanne widywała ją czasami na korytarzach i słyszała o niej kilka rzeczy. Uchodziła za jedną z najładniejszych dziewcząt w szkolę, ale sama jakby nie zwracała na to uwagi. Jej zielono-srebrny krawat i czarna szata nadzwyczajnie podkreślały jej urodę, mimo, że wielu uczniom jej odejmowały.
Dziewczyna szła wprost do ich stołu. Leanne zmarszczyła brwi. Czego ta Ślizgonka chce od Krukonów, zwłaszcza, że siedziało tutaj naprawdę mało osób? Ich czteroosobowa grupka i kilku pierwszaków.
            Ślizgonka zatrzymała się przed nimi i wesoło zagadnęła:
            - Cześć, cześć! Jak tam bohater wieczoru? – powiedziała ironicznie, ale pokryła to wybuchem śmiechu.
            Alan zmrużył oczy i spojrzał na dziewczynę.
            - Ciekawe jak Ty byś sobie poradziła, mądralo.
            Ciemnowłosa usiadła obok i nachyliła się do niego:
            - Na pewno lepiej od Ciebie.
            Alan prychnął i powiedział:
            - A może byś się przywitała, niewychowany dzikusie, co? – spojrzał na nią złośliwie. Dziewczyna odezwała się beztrosko:
                - Och, właśnie miałam to zrobić. Sharon Nightray – dziewczyna podała rękę trzem nieco zdziwionym Krukonkom. W oczach Karen błąkał się dziwny wyraz. Leanne zastanowiła się nad tym chwilę. Przyjaciółka zerkała co i raz to na Sharon to na Alana. Po chwili Leanne zorientowała się o co chodzi. Wybuchnęła niespodziewanym śmiechem, aż wszyscy przy stole podskoczyli ze strachu.
Spojrzeli na nią pytająco, a Katie zapytała:
            - A co Cię tak śmieszy? – uniosła brwi.
            Leanne opanowała się.
            - Nic takiego – powiedziała, a do Katie szepnęła. – Później Ci powiem.
            - Taaaak.. – powiedział przeciągle Alan, co i raz zerkając na Leanne, jakby była chora psychicznie. – Więc macie przyjemność poznać moją szaloną kuzynkę.
            - Kuzynkę?! – wykrzyknęła Karen. Spojrzeli na nią zdziwieni.
            - Tak, to moja kuzynka, która, nie wiedzieć czemu, trafiła do Slytherinu.
            - Ty, tchórzu, nie wiedzieć czemu, trafiłeś do Gryffindoru – powiedziała Sharon, patrząc wymownie w sufit.
            Alan przewrócił oczami. Karen, zawstydzona swoim wybuchem, wybąkała tylko jakieś pożegnanie i wybiegła z Wielkiej Sali. Leanne i Katie wymieniły spojrzenia. Błysk w oku Katie, znaczył, że zrozumiała o co chodziło Leanne kilka minut wcześniej. Sharon spojrzała dziwnie na Krukonkę.
            - Cóż.. – odezwała się. – Wiecie, że niedługo ma się odbyć mecz quidditcha? – Sharon oparła skrzyżowane ręce na stole i czekała na ich reakcję.
            Leanne od razu się ożywiła.
            - Czekaj, czekaj, kto teraz gra przeciwko komu?
            - Ravenclaw i Gryffindor. Mój kuzynek pokaże co potrafi. Może przynajmniej tu wykażę się umiejętnościami, nie to co w czarach – Sharon uśmiechnęła się czarująco do Alana. Ten puścił jej uwagę mimo uszu.
            - Więc.. Leanne znowu przeciwko sobie – uśmiechnął się szeroko do dziewczyny.
            - Na to wygląda. Tylko spróbuj zaatakować mnie tłuczkiem to miotnę w Ciebie zaklęciem – ostrzegła go.
            Alan roześmiał się głośno.
            - Nie masz ze mną szans, a.. – chciał coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegł rozbawiony wzrok Sharon, więc zamilkł.
            - W czarach czy w quidditchu? – zapytała słodko Leanne.
            Alan nie zajmował sobie czasu, aby odpowiedzieć na to pytanie. Krukonka i Ślizgonka wymieniły rozbawione spojrzenia. Leanne naprawdę dziwiła się, dlaczego Tiara Przydziału przydzieliła ją do Slytherinu.
            Alan spojrzał na obie dziewczyny.
            - Że też musiałyście się poznać.. – Alan pokręcił głową, co zostało skomentowane wybuchem śmiechu.
            - Biedny Alan – Katie uśmiechnęła się szeroko.

Shir.