poniedziałek, 11 listopada 2013

Takie nic.

"Reklama" i krótkie wyjaśnienie :)

1. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=252034748278986&set=a.246859015463226.1073741827.245105098971951&type=1&theater


To dlatego, że chciałabym wygrać w facebookowym konkursie rzeczy widoczne na zdjęciu. Muszę dodać notkę na bloga, więc to robię, a że ff to jedyny mój blog to rozumie się samo przez się :D

2. Cóż.. co do rozdziałów to... Na razie utknęłam w miejscu i straciłam wenę. Nie wiem co może mi ją przywrócić, ale mam nadzieję, że kiedyś do mnie wróci ;_;

Shira.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Leanne - Rozdział 12

            Oparła się na rękach i rozejrzała wokół. Było ciemno, tylko przez źle zbite deski wlewały się do środka promienie światła. Oświetlały małe części zakurzonej podłogi i róg pomieszczenia, w którym jakiś pająk uplótł swą srebrną sieć. Przy jednej ścianie stało krótkie kulawe łóżko. Zjedzony przez mole koc zwisał smętnie z jednej strony, zamiatając podłogę. Małe krzesełko bez jednej nogi stało smutno w kącie. Całe pomieszczenie wraz z zabitymi oknami sprawiało bardzo ponure wrażenie. Leanne zdusiła krzyk, gdy tuż obok jej nogi przebiegła mała polna myszka, znikając w norce pod łóżkiem. Obok widać było zarys drzwi. Te, jedyne w tym pokoju, sprawiały wrażenie porządnych.
            Dziewczyna przyzwyczaiła się już do mroku, panującego w pomieszczeniu i spojrzała na Dennisa. Nachyliła się do niego, kładąc jedną rękę na jego klatce piersiowej. Przez kilka straszliwych sekund była najgorszej myśli, lecz po chwili wyczuła leciuteńkie drgania. Odetchnęła z ulgą, słysząc płytki, urywany oddech. Potrząsnęła lekko Krukonem. Nic. Jego głowa bezwładnie przechyliła się na drugi bok, a ręka zsunęła się z brzucha na brudną podłogę. Leanne postanowiła zostawić go na chwilę i spróbowała stanąć na nogi. Zrobiła chwiejny krok, ale straciła równowagę i zatrzymała się w połowie upadku, opierając się o drewnianą ścianę. Deski zaskrzypiały przeraźliwie, ale wyglądały na mocne. Wróciła do pozycji pionowej i już pewniej podeszła drzwi. Naiwnie nacisnęła klamkę. Opór. Pociągnęła drzwi do siebie. Te nawet nie drgnęły. Westchnęła cicho, nie poddając się. Dokładnie badała palcami powierzchnię drzwi, od góry do dołu sprawdzała czy nie da się ich inaczej otworzyć, szukała nawet najcieńszej przerwy między ścianą a nimi. Nic. Pusto. Drzwi ani drgną. Zdenerwowana trzasnęła w nie pięścią. Rozległ się głośny dźwięk, jakby trzask rozszedł się echem po całym domu.
            Odwróciła się na pięcie i ponownie uklęknęła przy Dennisie. Teraz przestraszyła się tego, czego zrobiła, bo jeśli ktoś usłyszał ten hałas? Ktoś w końcu musiał ich tu przywlec. Kto wie, czy właśnie ten osobnik nie siedzi, gdzieś we wnętrzu domu i czeka, żeby móc ich dobić? Leanne potrząsnęła głową. Nie czas i pora na takie myśli. Wróciła wzrokiem do Krukona, badając jego obrażenia. Wydawało jej się, że wszystko z nim w porządku. Tylko nieprzytomny. Zaraz jednak dotknęła jego nadgarstka, a po twarzy chłopaka przebiegł grymas bólu. Leanne zaklęła pod nosem. Złamany czy skręcony nadgarstek komplikuje sprawę. Jaką sprawę? Przecież siedzą tu uwięzieni i nie mogą nic zrobić. Dziewczyna wyrzuciła jednak te myśli z głowy, skupiając się na badaniu ciała Dennisa. Przecież jakoś będzie trzeba uciec. Przy tym nie możemy być ranni. Myśli mimowolnie wkradały się do jej umysłu.
            Ręce dziewczyny błądziły po ciele Dennisa, aż natrafiły na głowę. Leanne uniosła ja nieco, wsuwając dłoń pod spód. Poczuła coś szorstkiego, a jednocześnie na jej dłoń spływało coś gęstego i ciepłego. Szybko wyjęła dłoń, opuszczając głowę chłopaka ostrożnie na podłogę. Przeniosła wzrok na swoją rękę. Skórę pokrywała karmazynowa plama. Leanne szybko wytarła ją o spodnie. Dziewczyna wyczuła na głowie Krukona zakrzepłą krew, ale widocznie ta nadal leci. Zerwała się na równe nogi i stanęła po środku pokoju. Rozglądała się bezradnie, ale jej wzrok nie trafił na nic z czego można by zrobić opatrunek. W końcu spojrzała w dół i z kwaśna miną oderwała dół swojej szaty.
            Po chwili Dennis miał na głowie dziwny turban, pełniący role prowizorycznego opatrunku. Leanne odsunęła się i krytycznym wzrokiem oceniła swoje dzieło. Zachciało jej się śmiać, bo przez jej nieudolne próby sanitariuszki zasłoniła chłopakowi jedno oko.
            - Wyglądasz jak Kapitan Hak – zaśmiała się cicho. Uniosła brew. Odezwał się we mnie wisielczy humor, pomyślała i usiadła na podłodze, krzyżując nogi. Próbowała jeszcze kilkakrotnie obudzić Dennisa, ale jej starania spełzły na niczym. Szturchała go w bok, potrząsała, klepała po twarzy, wody nigdzie nie znalazła, a różdżka – co stwierdziła z przerażeniem – zniknęła. Robiła to, co pamiętała z jakiegoś kursu pierwszej pomocy, kiedy miała sześć lat. Rodzice zabierali ją na tego typu mugolskie wygłupy, na wypadek, gdyby… No właśnie, taki wypadek. Została uwięziona i pozbawiona różdżki, a ktoś obok niej był nieprzytomny. Skarciła się z duchu, że nie uważała na tych nieszczęsnych zajęciach. Dennis nie reagował nawet na imię. Niezadowolona z siebie usiadła, opierając się o ścianę. Siadania na wątpliwej jakości łóżku nie ryzykowała. Jeszcze by się zapadło, zrobiło dziurę w podłodze i co? Spadłaby komuś na głowę! Chwila, a może to dobry pomysł? Skrzywdzi napastnika i jeszcze uda im się uciec! Nie no, o czym też ona myśli. Od przebywania w tym pomieszczeniu i jej przykurzył się mózg. Dodatkowo od czasu do czasu czuła tępy ból z tyłu głowy. Podrapała się po czole i wstała. Nieważne, że oszalałam, pomyślała sobie i ostrożnie usiadła na łóżku. Poczuła, że zapada się głęboko w materac, a łóżko skrzypnęło ostrzegawczo i wzbiło w powietrze tumany kurzu. Dziewczyna zaniosła się kaszlem. Starała się robić to jak najciszej, co oczywiście prawie skończyło się udławieniem. Świetnie, umarłabym od kurzu, a nie od zaklęcia, pomyślała, przewracając oczami. Jeszcze chwila, a zacznę mówić do siebie na głos, w myślach już i tak prowadzę interesującą konwersacje. Wygrzebała się jakoś z pozostałości pościeli i zapadniętego materaca, zaczepiając szatą o wystającą sprężynę. Runęła do przodu jak długa i znalazła się w bardzo bliskim kontakcie z podłogą. Przy braniu oddechu do jej nosa ponownie wleciały drobinki kurzu, które zamieszkiwały podłogę. Zakryła usta nos i kichnęła cicho. Drapało ją w gardle, ale nie zamierzała już więcej kaszleć. Załzawionymi oczami zobaczyła co się stało. Zmrużyła oczy i jednym szarpnięciem pociągnęła do siebie szatę. I tak już była rozdarta, pomyślała, słysząc charakterystyczny dźwięk rozrywania materiału. Sprężyna wypadła z jęknięciem na podłogę.
            - Ach tak, teraz już Ci się odechciało siedzenia w łóżku? – zapytała cicho, patrząc oskarżycielsko na sprężynę. Chyba coś ze mną nie tak, pomyślała. Już nawet nie mówię do siebie. Gadam do sprężyny! Cóż, chyba potrzebuję towarzystwa. W tym momencie usłyszała cichy dźwięk za sobą. Odwróciła się szybko z bijącym sercem. Dennis odwrócił głowę i powoli otwierał oczy. Patrzył tępym wzrokiem na sufit, a potem skierował oczy na nią.
            - W końcu się ocknąłeś! – powiedziała, tłumiąc okrzyk radości.
            Dennis usiadł ostrożnie na podłodze, krzywiąc się z bólu.
            - Lepiej leż, masz dość poważną ranę z tyłu głowy.
          Ręka chłopaka od razu powędrowała w tamto miejsce, ale natrafiła na gruby materiał. Spojrzał na Leanne, pytającym wzrokiem. Dziewczyna przewróciła oczami.
            - Pani doktor Leanne Auber do usług. Dość wątpliwych, ale przynajmniej próbowałam – broniła się.
            - Dziękuję. Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiał się zwracać do pani doktor – zaśmiał się cicho Dennis. Leanne spojrzała na niego oburzona. Chłopak roześmiał się głośniej – Spokojnie, wszystko jest w porządku. Zrobiłaś to naprawdę perfekcyjnie.
            Leanne usiadła zadowolona z siebie. Zwróciła mu uwagę na nadgarstek. Razem starali się usztywnić materiałami z szaty Dennisa jego rękę. Przynajmniej trochę. Z braku potrzebnych środków i naprawdę małego asortymentu, jak na te warunki wyszło im w miarę dobrze.
          - Gdzie jesteśmy i kto za tym stoi? – Dennis zadał w końcu pytania, które dręczyły ich obojga. Leanne mogła tylko bezradnie pokręcić głową. Wyjaśniła mu te kilka informacji, które wie („Nie da się otworzyć tych drzwi”. Błyskotliwa teoria, prawda?).
            - … a łóżko nie zapada się razem z podłogą.
            - Słucham? – zapytał Dennis, nieco zdezorientowany.
            Leanne machnęła ręka. Zauważyła, że Dennis patrzy na nią dziwnie. Spojrzała na niego pytająco.
            - Wyglądasz jak upiór z połową twarzy – oświadczył. Zanim dziewczyna zdążyła się zdenerwować, uniósł ręką i przejechał palcem po jej policzku. Zbita z tropu, chciała powiedzieć, że chyba nie czas teraz na takie rzeczy, ale kiedy spojrzała na wyciągnięty palec chłopaka, pojęła o co chodzi. Zawstydziła się na wspomnienie swoich myśli i szybko wytarła cały kurz z twarzy.
            - To sprawka Pani Sprężyny.
            Dennis patrzył na nią jak na wariatkę.
            - Słucham? – powtórzył znowu. – Uderzyłaś się w głowę?
            - Tak, ale to nieważne – machnęła lekceważąco ręką. – Nie musisz się martwić.
           - Nie o to chodzi. Po prostu zastanawiam się czy nie trzeba Cię wysłać do Munga na jakiś Oddział Psychiatryczny, czy coś…
            - Dziękuję bardzo! – powiedziała z sarkazmem, mrużąc oczy. Dennis tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Siedzieli kilka minut w milczeniu, każde zatopione we własnych myślach.
            - Kiedy wrócimy do Hogwartu? – rozległ się w półmroku głos Dennisa. Pytanie, które oboje zadawali sobie od dłuższego czasu.

***

             W tym czasie w szkole podniesiono alarm. Kiedy Snape przyszedł o ustalonej godzinie po dwójkę uczniów, nikogo nie zastał, a woźny Filch nie stawił się rano na swym zwykłym posterunku. Profesor Snape poinformował o tym, dość niechętnie, Dyrektora. Filcha znaleziono w swoim łóżku, śmiertelnie przerażonego, który kategorycznie odmówił wstania z łóżka, zanim „ten potwór z Lasu” nie będzie złapany. Dyrektor zaniepokoił się słowami woźnego. Pospieszył do Gabinetu i zamknął się tam na kilka godzin. Wysłał już kilku nauczycieli razem z gajowym, Rubeusem Hagridem na przeszukanie lasu. Po długim czasie wrócili całkowicie bezradni. Las jest już bezpieczny, przynajmniej nie widać zagrożenia. Istoty leśne też nic nie wiedzą. Nie ma nic podejrzanego, jakby wczoraj w lesie nic się nie działo. Dyrektor strapił się i zalecał kolejne kroki.

***

            - MÓWIŁAM, ŻE TAK BĘDZIE! COŚ CZUŁAM!
           Katie, Alan i Sharon pierwszy raz mieli okazję ujrzeć wściekłą, rozjuszoną Karen. Chodziła z jednego kąta Pokoju Wspólnego do drugiego.
            - Zaraz wydepczesz ścieżkę – zażartowała Katie, ale Karen nie była skora do żartów i spiorunowała ją wzrokiem.
            - Nie odzywaj się – ucięła. – Mówiłam Ci, że coś jest nie tak, ale Ty to zbagatelizowałaś!
            - Karen, a co mogłam zrobić? – zapytała Katie spokojnie. – Szlaban jak szlaban, kto mógł się spodziewać, ze stanie się coś takiego?
            - JA! Mogłam od razu iść do Flitwicka, a najlepiej do Dumbledore’a.. – biadoliła Karen, krzyżując ręce na piersiach. Nie rozumiała czemu reszta była taka spokojna. Ona wprost umierała ze zdenerwowania! Rzadko kiedy, cos wyprowadzało ją z równowagi, ale zniknięcie przyjaciółki i kolegi z domu i z drużyny, to chyba jednak była jedna z tych sytuacji. A ta trójka siedzi sobie spokojnie!
            Karen, przez swoje zdenerwowanie nie zauważyła, że z oczu Katie zniknął słynny blask, a jej twarz przepełniało zmartwienie i smutek. Alan siedział ze zwieszoną głową, zatopiony we własnych myślach, a Sharon gryzła paznokcie. Wszyscy sądzili, że Karen będzie każdego uspokajać, ale przeliczyli się. Nie można powiedzieć, że przejęła się najbardziej, bo wszyscy ogromnie martwili się o przyjaciół, ale na pewno dziewczyna przeżywała to najbardziej. Co i raz stawała przy oknie wyglądając na błonia. Wydawało się, że już nigdy nie usiądzie, a przynajmniej nie przez najbliższe dwa dni.
            W całym Hogwarcie panowało poruszenie. Emocje przechodziły od zmartwienia i denerwowania, przez zaciekawienie i strach, aż po złośliwą radość. Ostatnie oczywiście dotyczyło Ślizgonów. Chodzili po szkole jakby to była ich „zasługa”, że dwójka uczniów zniknęła. Wątpliwy tytuł, raczej nie zasługujący na pochwałę.
            Alan przez cały czas czuł nieznośny ból w sercu. Nie wiedzieć czemu wydawało mi się jakby to on był wszystkiemu winien. Przecież to nonsens. Co mógł zrobić?
            - Gdzie jesteś, Leanne? – szepnął, wyglądając przez okno Wieży Gryffndoru.

***

            - Trzeba coś wymyślić – oświadczyła Leanne. Dennis spojrzał na nią zainteresowany.
            - Co proponujesz? – zapytał.
            - Nie wiem… - odparła i schowała się w sobie, jakby uciekło z niej całe powietrze.
            - Szybko ucieka Ci wola walki – uśmiechnął się chłopak.
           - Wcale nie – dziewczyna pokręciła głową. – Ale cóż zrobić w takiej sytuacji? – szepnęła, co zabrzmiało dość dramatycznie.
            - Nie wiem, o pani, ale mamy siebie – zaśmiał się Dennis, aż Leanne musiała się uśmiechnąć. Nagle miny im zrzedły. Gdzieś w głębi domu usłyszeli trzask, stukot, a potem powolne kroki. Spojrzeli na siebie, a serca podeszły im do gardeł. Teraz się okaże. Skończył się „miły” czas po porwaniu, koniec chwili spokoju. Próbowali przygotować się psychicznie w tak krótkim czasie, ale nie wychodziło. Paraliżował ich strach i na to już nic nie dało się poradzić. Dennis złapał Leanne za rękę, kiedy słyszeli już kroki na schodach. Dziewczyna uścisnęła ją z wdzięcznością. Jak zahipnotyzowani wpatrywali się w drzwi, bo coś zatrzymało się tuż przed nimi. Słyszeli, gdy wkłada klucz do zamka i przekręca go. Leanne przełknęła ślinę. Zobaczyli jak klamka opada wolno w dół, a drzwi otwierają się, o dziwo, bez żadnego zgrzytu. Z mroku wyłoniła się czyjaś zwalista postać. Krukoni otworzyli szerzej oczy. Potwór zakrył cały otwór w drzwiach, a znikąd nie przychodziła pomoc…

------
Ponownie przepraszam tych, którzy może czytają za brak rozdziału tyle czasu, ale brak weny. W nagrodę trochę dłuższy rozdział :) Powiedzcie, co sądzicie. 

Shir.

piątek, 21 czerwca 2013

Leanne - Rozdział 11

            Poza tym dźwiękiem słychać było tylko ich szalenie bijące serca. Stali jak sparaliżowani, nie mając odwagi się ruszyć. Ciszę przerwał dopiero krzyk Filcha, gdy ten rzucił się do ucieczki. Dwójka uczniów chciała ruszyć za nim, gdy z krzaków wyskoczyło na nich zwierzę, wydające ten dźwięk. Leanne nie zdążyła się odwrócić, kiedy na jej szyi zacisnęły się palce z długimi, brudnymi szponami. Palce? Leanne uniosła różdżkę, a przy jej świetle zobaczyła twarz.
           - To człowiek! – zdążyła tylko wykrztusić, bo palce zaciskały się coraz mocniej, widziała tylko lśniące w ciemności oczy i czuła śmierdzący oddech na swojej twarzy. Leanne coraz bardziej zapadała się, przed oczami jej pociemniało, nie mogła złapać oddechu. Różdżka wypadła jej z dłoni i potoczyła się w dół po ścieżce. Nadal próbowała wyswobodzić się z żelaznego uścisku, ale siły coraz bardziej ją opuszczały. Zginę tutaj, w Zakazanym Lesie, pomyślała z przerażeniem, ale też ze smutkiem. Nie uda mi się uratować…
            - Nie uratujesz się, jesteś moja – zacharczał głos w ciemności, jakby czytając jej w myślach.
            Nagle Leanne poczuła, że uścisk zelżał, a jej napastnik został odrzucony daleko w tył. Dziewczyna leżała na ziemi i próbowała nabrać życiodajnego oddechu. Przy każdej próbie gardło piekło ją niemiłosiernie, a każdy haust powietrza rozrywał płuca. Przynajmniej takie miała wrażenie. Usiadła. Zaczęła kaszleć i nabierać powietrza na przemian. Załzawionymi oczami rozejrzała się dookoła, mimowolnie zatrzymując wzrok na strumieniu słabego światła.
           Ktoś chyba nie jest zbyt rozgarnięty, pomyślała z wisielczym humorem. Przed nią stał Dennis z wyciągniętą przed siebie różdżką. Człowiek ten – o ile taką istotę można nazwać człowiekiem – tak bardzo skupił się na Leanne, że zapomniał o jej towarzyszu.
           Dennis pokonując pierwszy szok rzucił na niego zaklęcie, uwalniając tym dziewczynę. Wydawało się, że wszystko trwało bardzo długo. W rzeczywistości minęły zaledwie dwie minuty. Chłopak złapał różdżkę, która zatrzymała się u jego stóp i podbiegł do dziewczyny.
          - Chodź! – krzyknął i złapał ją za ramię, usiłując podnieść. Leanne ledwo stanęła na trzęsących się nogach, ale wiedziała, że muszą uciekać. Wzięła od chłopaka swoją różdżkę, ale dla bezpieczeństwa nadal trzymała ją w rękach.
           Zaczęli przedzierać się przez las, potykając się co i raz. Nie zawracali sobie głowy znalezieniem zwykłej ścieżki, chcieli po prostu znaleźć się jak najdalej od tamtego człowieka. Gałązki uderzały ich w twarze, a inne wczepiały się w ubrania. Któreś upadało od czasu do czasu, aby podnieść się błyskawicznie i biec dalej. Kiedy już myśleli, że udało im się zgubić napastnika, a między wierzchołkami drzew zobaczyli wieże Hogwartu, coś zaszeleściło w pobliżu, a oni usłyszeli cichy, nie wróżący nic dobrego śmiech. Spojrzeli na siebie przerażeni, chociaż ledwo co rozróżniali rysy swoich twarzy. Do obojga dotarła straszna prawda: ta osoba uwolniła się już z zaklęcia i przez cały czas podążała za nimi! Bawiła się ich strachem i przerażeniem. Pozwoliła im odbiec tak daleko, żeby przy samym skraju lasu złapać ich znowu. Była pewna swojej przewagi.
          Kiedy obojgu ta myśl przeszyła mózg, błyskawicznie zaczęli biec w stronę zamku. Napastnik wypadł z ukrycia, depcząc im po piętach. Starali się rzucać zaklęcia, ale strach sparaliżował ich, że chybili prawie cały czas, a człowiek z tyłu umiejętnie uchylał się przed strumieniami światła.
          Już prawie! Zaraz wyjdą z lasu! Może ktoś dojrzy ich z okna?
          Nie! Postać z tyłu jakoś niespodziewanie znalazła się tuz przed nimi! Jak to?!
       Zatrzymali się gwałtownie, oddychając szybko po biegu. Na twarz nieznajomego padło światło z różdżki. Leanne spojrzała w straszną, jakby wilczą twarz z odsłoniętymi kłami i połyskująco na żółto oczy. Co do..?! No trudno, skoro już znaleźli się z nim twarzą w twarz, to tak będą walczyć! Dlaczego właściwie uciekali? Czyżby zabrakło im odwagi?
         Myśli Leanne zmieniały się z prędkością światła. Emocje szalały, a paraliżujący strach otępiał umysł. Uciekaj!, krzyczało tylko coś w jej głowie. Walcz!, słyszała w tym samym momencie. Nie wiedziała czego posłuchać. W tym momencie nie potrafiła rozsądnie myśleć. Trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję, a ona stała rozdarta między dwoma myślami. Miała wrażenie, że czas stanął, a oni mierzą się wzrokiem z tym… potworem! Wyobraźnia potrafi płatać figle, a w umysłach Krukonów już pojawiały się jak najgorsze scenariusze.
         Och, dlaczego nie ma tu kogoś, kto mógłby pomóc?! Czy naprawdę Zakazany Las jest pełen tak nieprzyjaźnie nastawionych i złych istot? Znikąd ratunku.
            Pomóż!, krzyczała w myślach do kogokolwiek. Ale nikt nie nadchodził.
            Dwoje uczniów wahało się o sekundę za długo. Nim Leanne zdążyła podnieść różdżkę, poczuła w głowie tępy ból, a ciemność pochwyciła ją w swoje szpony. Słyszała tylko krótki męski krzyk, zanim upadła na ziemię.

***

            Filch zapomniał o dwójce uczniów, których zostawił w Lesie. No co? Przecież myślał, że biegną za nim! To nie jego wina, że zostali na miejscu. Na pewno udało im się wydostać.
            Z takimi myślami woźny Hogwartu gnał przed siebie jak jeszcze nigdy. Wypadł na skraj lasu i upadł na ziemię, oddychając szybko i starając się uspokoić oddech. Po jakimś czasie, z kompletnie pustą ze strachu głową, powlókł się do zamku, do swojego „gabinetu”, który wydawał mu się teraz tak przytulny jak słodki rodzinny dom, a jego łóżko tak wygodne jak królewskie posłanie. Przez cały czas jego głównym zajęciem było dręczenie uczniów i straszenie ich samym swoim widokiem, bo jego obecność nie zwiastowała nic wesołego. Uwielbiał karać i ganić, nawet za błahostki. Takie wydarzenie jak dziś bardzo nadszarpnęło jego nerwy. To chyba niedziwne, że jest zmęczony i potrzebuje odpoczynku?
            Filch położył się spać, nie zastanawiając się nad tym, że zostawił dwoje Krukonów na pastwę losu w Zakazanym Lesie. Nie zwykł martwić się o innych. Zasnął z pewnością, że uczniowie z dobrą kondycją na pewno poradzili sobie lepiej od niego, który nadal czuł palący ogień w płucach po wyczerpującej ucieczce.

***

            - Chodź, Karen – ziewnęła Katie.
            - Jeszcze poczekam.
            - Daj spokój – powiedziała niewyraźnie Krukonka. – Snape dał im taką karę, że nie zdziwiłabym się, gdyby wrócili nad ranem.
            Karen spojrzała na Katie surowo.
            - To miało mnie uspokoić? – zapytała z ironią.
            Katie przewróciła zaspanymi oczami. Przez ostatnie pół godziny kiwała się w fotelu, próbując nie zapaść w sen.
            - Dlaczego Ty za każdym razem, kiedy ktoś ma szlaban, nie możesz spać?
            - Nie ktoś, tylko Leanne albo któreś z naszych przyjaciół – syknęła. – Jeszcze w Zakazanym Lesie!
            - Leanne da sobie radę, wiesz przecież.
            - Może tak.. – powiedziała Karen niepewnie. – Ale mam jakieś złe przeczucie.
            - Karen, błagam, masz takie przeczucia za każdym razem!
            - Ale teraz naprawdę!
            Katie nic na to nie odpowiedziała, bo słyszała to za każdym razem. Karen wyglądała przez okno z założonymi na piersi rękami. Pokój Wspólny był opustoszały, wszyscy położyli się, żeby rano wypoczętym wstać i odwiedzić Hogsmeade. Katie przekazała ostatnią uwagę Karen. Dziewczyna teraz zdenerwowała się i odwróciła do przyjaciółki.
            - Pewnie, jakaś wioska jest ważniejsza niż bezpieczeństwo Leanne!
            Katie westchnęła.
            - Przesadzasz. Jak tak dalej pójdzie, tylko poszarpiesz sobie nerwy. To jest Hogwart! – przypomniała jej. – Co tu się może stać? – zapytała, wstając.
            Karen zachowała milczenie i odwróciła się do okna. Katie pokręciła głową i ruszyła w stronę dormitorium.
            - Ja idę spać. Do zobaczenia rano, dobranoc! – pożegnała się i zniknęła za drzwiami.
            - Idź, idź – odpowiedziała w roztargnieniu Karen. Usiadła na parapecie i postanowiła dalej czuwać. Oparła głowę o framugę okna. Robiło się coraz później, oczy dziewczyny kleiły się coraz bardziej. Próbowała to zwalczyć, ale nic nie mogła na to poradzić. W końcu głowa opadła jej bezwolnie na klatkę piersiową i słychać było już tylko miarowy oddech śpiącej dziewczyny.
            Gdyby nie spała, zauważyłaby na błoniach coś niepokojącego. A raczej kogoś. Osobę, która wybiegła z lasu, upadła, a po jakimś czasie poszła wolno w stronę zamku. Kogoś, kto do złudzenia przypominał szkolnego woźnego.
            Tego jednak Karen nie widziała. Pogrążona była w głębokim i - co dziwne - spokojnym śnie i żadne niepokojące wydarzenia go nie zakłócały.
***

            Alan leżał w łóżku, ale nie spał. Podobnie jak pewna Krukonka w Wieży Ravenclawu niepokoił się o inną Krukonkę, przebywającą akurat w Zakazanym Lesie. Znali się tak krótko, a już zdążył się do niej tak przywiązać. Traktował ją jak dobrego przyjaciela, podobnie jak Katie, Karen i oczywiście swoją szalona kuzynkę Sharon, która coraz więcej czasu spędzała z Krukonkami. Jednak nikt, nawet on sam, nie wiedział, co dzieje się w jego sercu. A może wiedział, ale nie chciał dopuścić do siebie takiej myśli?

***

            Ból.
            Strach.
            Przerażenie.
            Ucieczka.
            Ból.
            Czyjaś twarz.
            Magia…
            Inna twarz.
            Bieg.
            I znowu ból.
            Wszystko mieszało się ze sobą. W głowie tysiące myśli, które nie potrafiły ułożyć się w logiczną całość. Sen? Tak, to na pewno sen. Dziwne kształty, groteskowe twarze. Karykatury.
            To sen. Ból.
            Głowa.
            Boli.
            Zaraz przestanie, przecież to sen. Za chwilę obudzę się i zejdę na śniadanie. Otwieram oczy.
Czy nadal śpię? Dlaczego jest ciemno?
Zaczynam widzieć. Dziwny pokój. Nieznajomy. Gdzie ja jestem?
O, tam ktoś leży. Ale dlaczego tak boli mnie głowa?
            Podczołgam się bliżej. Podczołgam? Dlaczego nie podejdę?
            Aha, nie mam siły wstać. Ale dlaczego?
            Widzę Cię. Jestem coraz bliżej. Kim jesteś?
            Widzę Twoja twarz.
            Ale… Nie!
           - Dennis! – chciała krzyknąć, ale wydała z siebie tylko cichy jęk na widok nieruchomego ciała. Nagle wszystko przypomniała sobie z przeraźliwą ostrością.

---
Przepraszam, że tak długo, ale wena mnie opuściła. Udało mi się coś napisać, bo szkoda mi by było zostawić ff :) Mam nadzieje, ze rozdział nie jest taki zły :)


Shir.

sobota, 18 maja 2013

Leanne - Rozdział 10

        - Leanne nadal w Skrzydle? – Alan przysiadł się do Karen i Katie. Karen momentalnie spłonęła rumieńcem i pochyliła się nad swoim talerzem.
            Katie odwróciła twarz w stronę Gryfona.
           - Jeszcze tak. Pani Pomfrey błyskawicznie naprawiła jej kolano, ale zostawiła ją jeszcze kilka dni, aby odpoczęła…
            - Nadal nie chce mnie widzieć? – przerwał jej Alan.
          - … ale nie bardzo jej wychodzi, bo za każdym razem, kiedy ktoś wspomina Twoje imię wpada w furię – dokończyła Katie, prostując się.
            - Czyli nadal.. – zaśmiał się niepewnie Alan.
            Katie złagodniała i powiedziała do niego:
            - Nie przejmuj się, tylko idź do niej. Leanne tylko tak się wścieka, ale długo gniewać się nie będzie – pocieszyła go.
            Chłopak podrapał się po głowie, nie wiedząc, co ma robić.
            - Poleci na róże?
            - Byle bez kolców…
            - Inne kwiatki?
            - Jeśli chcesz mieć je wbite w oczy…
            - Czekoladki..?
            - Byle nie ciężkie…
            - Kartkę z przeprosinami?!
            - Uważaj na ostre krawędzie.
            Alan wziął głęboki oddech i wypuścił powoli powietrze. Katie zaśmiała się, widząc jego minę.
         - Po prostu idź do niej. I nie przynoś niczego, czym mogłaby Cię zaatakować, proste – Katie wzruszyła lekko ramionami i ugryzła kawałek tosta.
          Alan zamyślił się. Siedział chwilę w milczeniu, a po chwili podniósł głowę i skierował słowa w kierunku Karen:
             - A Ty co myślisz? – uśmiechnął się do niej, a na jego twarzy dalej gościła skruszona mina.
         Karen podniosła wzrok i patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Zaraz jednak potrząsnęła lekko głową i otworzyła usta:
         - Myślę, że Katie ma rację. Leanne tylko sprawia pozory wściekłej, w rzeczywistości na pewno dawno Ci wybaczyła, ale jest zbyt dumna, żeby pierwsza się odezwać. Jak przyjdziesz to nie przejmuj się jej chłodnym tonem. Ona tak ma – Karen uśmiechnęła się do Alana, a ten obdarzył ją takim samym uśmiechem.
            - Może…
            - Gdyby się dowiedziała, że Ci to wszystko mówimy… - zachichotała Katie.
        Alan poważnie kiwnął głowę. Już miał wstać od stołu, gdy czyjeś dłonie kazały mu znowu usiąść, ściskając jego ramiona.
            - Hej Sharon – powiedziała Katie z szerokim uśmiechem.
            - Cześć, cześć! – zawołała wesoło Ślizgonka.
            Alan odciągnął ręce Sharon ze swoich ramion.
            - Przepraszam Cię, ale chciałem wstać, jeśli nie zauważyłaś.
            - Och, Alanek nie w humorze? – Sharon udała smutną.
        Chłopak tylko coś jej odburknął i ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Sharon spojrzała na Krukonki pytająco. Katie powiedziała tylko krótkie „Leanne”, a Sharon uśmiechnęła się przebiegle. Pomachała dziewczynom i pobiegła za Alanem, drąc się na pół Sali:
            - CZEKAJ! IDĘ Z TOBĄ!

***

            - No spójrz na niego… Czyż nie zasługuje na wybaczenie? – Sharon splotła dłonie i przyłożyła je do serca, wznosząc oczy do góry.
            Alan spojrzał na nią dziwnie. Potrząsnął głową i powiedział:
          - Leanne, naprawdę Cię przepraszam.. – zrobił w tym miejscu taką minę, że Leanne po prostu musiała się uśmiechnąć.
            - Dobrze, już dobrze… - przewróciła oczami. – Ale jeśli jeszcze raz... przez Ciebie… będę musiała leżeć w Szpitalu zamiast świętować z drużyną to marny Twój los!
            Przez chwilę milczeli, a po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem.
            - Cóż poradzić, że ten mój kuzyn tak mało udany… - westchnęła ciężko Sharon. Alan postanowił tego nie komentować, tylko wdał się z Leanne w dyskusję na temat emocjonującego meczu. Sharon wyłączyła się z rozmowy i spojrzała za okno. Już miała odwrócić wzrok, kiedy coś przykuło jej uwagę. Wstała z krzesła i podeszła bliżej. Oparła łokcie na parapecie i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Wydawało jej się, że jakiś cień przemykał na skraju Zakazanego Lasu. Teraz jednak nic nie widziała. Stwierdziła, że jej się przywidziało. Nadal jednak wpatrywała się w Las, jakby chciała dostrzec tam coś podejrzanego, ale nic się nie stało. Wiał lekki wiatr, który rozwiewał liście drzew. Na błoniach siedziało wielu uczniów, niektórzy z książkami w rękach, reszta po prostu odpoczywała. Był środek tygodnia i uczniowie Hogwartu wprost nie mogli się doczekać weekendu. Zwykły szkolny dzień, ale Sharon czuła jakiś niepokój.
            Popatrzyła jeszcze chwilę na drzewa, ale wszystko było w jak najlepszym porządku. Wzruszyła nieznacznie ramionami i z powrotem usiadła. Milczała chwilę, ale Alan i Leanne wciągnęli ją w rozmowę, więc za kilka sekund zapomniała o całym zdarzeniu i zawzięcie o czymś dyskutowała.

***

            Leanne wyszła ze Skrzydła Szpitalnego, emocje po meczu opadły, nastał listopad, a mimo to słońce przygrzewało jak we wrześniu. Czy coś mogło popsuć ten piękny czas? Niestety.
          Leanne i Dennis mieli już nadzieję, że Snape zapomniał o ich szlabanie. Minęło już sporo czasu od incydentu na treningu. Złudne nadzieje. Złapał ich pewnego dnia na korytarzu.
        - Piątek, dziesiąta wieczór w moim gabinecie. Wasz szlaban – uśmiechnął się lodowato Snape i odszedł.
            Dwójka Krukonów spojrzała po sobie i westchnęła cicho. Jak trzeba to trzeba.

***

      W piątek wieczorem Leanne pożegnała się z Karen i Katie, razem z Dennisem wyszli z pokoju wspólnego i skierowali się w dół, do lochów. Żadne nic nie mówiło, słychać było tylko ich nierówne kroki, których dźwięk odbijał się głucho w wielkich korytarzach. Milczeli, ale w ich głowach odbywała się gonitwa myśli. Obydwoje zastanawiali się, co takiego wymyśli dla nich Snape. Bo tego, że nie będzie to przyjemne byli w stu procentach pewni.
       - Ciekawe, czy wrócimy z tego boju żywi – zażartowała Leanne, a Dennis zaśmiał się krótko. Nie wiedzieli jednak, że to pytanie niedługo może do nich powrócić. I to w dodatku nie w żartach.
         Znaleźli się w ciemnych i zimnych lochach. Gdzieniegdzie słychać było kapanie kropli wody. Wszystko oświetlały pochodnie na ścianach, a korytarz skapany był w zielonej poświacie. Leanne wzdrygnęła się.
           - Jak można tu mieszkać?! – powiedziała, dziwiąc się Ślizgonom.
           - W przypadku Slytherinu – człowieka poznasz po jego mieszkaniu.
           - W sumie prawda. Skoro Salazar Slytherin tak lubił… A jak widać jego uczniom to nie przeszkadza – dziewczyna wzruszyła ramionami.
         Stanęli przed drzwiami do gabinetu Snape’a. Długo zwlekali z wejściem do środka, aż w końcu Leanne zapukała niecierpliwym ruchem.
         - Później będzie nam zarzucał spóźnienie! A przecież nie będziemy obawiać się jakiegoś… - nie dokończyła, bo Dennis uciszył ją ruchem dłoni.
            - Ściany mają uszy – mruknął.
         Leanne pokiwała głową, a ze środka odezwało się ciche „wejść”. Wymienili jeszcze spojrzenia i Dennis nacisnął klamkę. Leanne popchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Snape stał w dalekim kącie gabinetu. Leanne nachyliła się do Dennisa:
            - Nie usłyszałby – zachichotała cicho.
         - Zaraz nie będzie Ci tak wesoło, Auber – Snape odwrócił się i z nieco uniesionym podbródkiem patrzył na nich wyniośle.
        - Tak jest, panie profesorze! – Leanne nagle popadła w jakiś dziwnie wesoły nastrój, aż Dennis spojrzał na nią jak na wariatkę.
            - To chyba przez ten stres… - westchnęła cicho, mając nadzieję, że tylko Krukon to słyszał.
       Leanne nie rozglądała się po gabinecie. Była tu tyle razy odrabiać swój szlaban, że obrzydliwe zawartości słoików i dziwne rzeczy, zwieszające się z sufitu nie robiły na niej już żadnego wrażenia. Pamiętała jak kiedyś, w pierwszej klasie, kiedy była jeszcze małą, bezbronną dziewczynką… No dobrze, bezbronna nigdy nie była, ale nie lubiła kiedy nauczyciele się na nią denerwowali. Gdyby teraz miałaby się tym przejmować, jej sumienie byłoby mocno przeciążone na każdym kroku. No, więc wtedy, kiedy była jeszcze smarkatą jedenastolatką, wylała jednemu uczniowi na głowę granatowy atrament, ponieważ powiedział, że Karen jest dziwna. Powód dobry, nie ma co. Chłopiec popłakał się, bo wolał mieć swoje blond włosy, a nie niebieskie z blond plamami. Leanne jednak twierdziła, ze tak wyglądał przynajmniej trochę interesująco, czego oczywiście nie omieszkała mu powiedzieć. Chłopak zaczął wydzierać się jeszcze bardziej, krzycząc, że się zabije i wtedy dziewczynka nie będzie musiała go oglądać! Leanne trochę się wystraszyła, bo nie wiedziała czy mówi prawdę. W każdym razie tego nie zdążyła się dowiedzieć, bo całe przedstawienie zostało przerwane przez nauczyciela, z którym akurat mieli lekcję. Na nieszczęście były to właśnie eliksiry, prowadzone przez Severusa Snape’a. Cała klasa wpatrywała się oniemiała w dwójkę uczniów i w nauczyciela, który szybko zmienił chłopakowi kolor włosów, a Leanne wyprowadził przed sobą z klasy. Krukonka nie wiedziała, czego się spodziewać, to był początek roku.
         Tego pamiętnego dnia straciła pierwsze punkty i dostała pierwszy szlaban. Takie sentymentalne. Każdy następny szlaban był już rutyną, a punkty przychodziły, odchodziły… W każdym razie Snape kazał jej coś przepisywać. Przeraziła się, widząc jego gabinet. A kiedy kazał jej wyjąć z szuflady na dole szafki pergamin, podniosła głowę, a jej wzrok natrafił na jakieś obrzydlistwo w słoiku, z którego w dodatku patrzyło na nią siedem małych oczek (jak, na Merlina, w takim strachu zdołała je policzyć?!) wydała z siebie przerażający krzyk i wybiegła z gabinetu. Dopiero na drugim piętrze złapał ja profesor Flitwick, a za chwilę szybkim krokiem nadbiegł Snape. Tego dnia Leanne nie pojawiła się już w jego gabinecie. Swój szlaban odrabiała w pustej klasie.
       To mi się zebrało na wspomnienia, pomyślała kilka lat starsza Leanne, stojąca aktualnie przed nauczycielem, którego nienawidziła w jego gabinecie, który kiedyś tak ją przeraził.
            - Razem z Filchem idziecie do Zakazanego Lasu zbierać kwiaty.
            Leanne i Dennis wybałuszyli oczy. Czy on z nich żartuje? Raczej nie. Snape był ostatnią osobą, którą dziewczyna mogłaby o to „osądzić”. Ten chyba zdał sobie sprawę jak zabrzmiały jego słowa, ale nie dał tego po sobie poznać.
            - Macie zebrać tak dużo roślin dyptamu, ile znajdziecie.
          - Dlaczego nie możemy tego zrobić w dzień? Te kwiaty świecą w ciemności? – powiedział z ironią Dennis, zanim zdołał ugryźć się w język.
         - Bo JA tak mówię – powiedział profesor lodowatym tonem, wbijając wzrok w chłopaka. – Bez dyskusji, bo chyba nie chcesz stracić więcej punktów? – uciął.
        Nie można powiedzieć, że Leanne w ogóle się nie bała. Gdyby ktoś nie odczuwał strachu przed przerażającym, ciemnym lasem w środku nocy, gdzie co chwilę coś skrzypi, łamie się i słychać inne niezidentyfikowane dźwięki to z powodzeniem można by nazwać go cyborgiem bez uczuć. Dwójka Krukonów wymieniła spojrzenia.
            - Za mną.

***

            Po kilku minutach zajął się nimi FIlch.
         - Nie odprawiaj ich, dopóki nie znajdą odpowiedniej ilości roślin – zastrzegł Snape. Poinstruował jeszcze na co mają zwracać uwagę, bo „pewnie mądrzy Krukoni nawet nie wiedzą, jak wyglądają kwiaty tak ważnej rośliny” i odszedł w stronę zamku z paskudnym uśmieszkiem na ustach. Odwrócił się jeszcze na chwilę:
           - Miłego wieczoru – dodał i ruszył przed siebie, łopocząc połami szaty.
           Leanne miała ochotę miotnąć w niego jakimś zaklęciem, ale tylko zmełła w ustach przekleństwo.
           - Chyba, że wolicie łańcuchy? – zapytał ich Filch.
       Dennis przewrócił oczami. Wszyscy wiedzieli, że Filch marzy o tym, aby dyrektor wrócił kary dla uczniów w postaci wieszania ich za ręce pod sufitem. Za to uczniowie mieli wielka nadzieję, że to nie nastąpi.
         Cała trójka weszła w las. Leanne rozglądała się wokół z niepokojem. Już po kilku krokach ciemność zamknęła się wokół nich, drzewa – mimo braku wielu liści – nie przepuszczały zbyt wielu promieni księżyca.
          - Lumos – mruknęła Leanne, a za jej przykładem poszedł Dennis.
         W lesie panowała nieprawdopodobna cisza. Każdy trzask słychać było więc jak wystrzał z armaty. Za każdym razem serce Leanne zaczynało walić jak oszalałe, ale próbowała dusić strach. Zakazany Las był tak tajemniczy jak Wrzeszcząca Chata. Leanne żywiła do niego i do istot mieszkających w nim szacunek.
       Minęło sporo czasu, a nie znaleźli jeszcze żadnej rośliny. Nie odzywali się do siebie, ale każde z nich myślało o tym samym – skoro nie znaleźli jeszcze nic to ile czasu jeszcze będą błądzić po tych wąskich ścieżkach?!
       - Jest! – głos Alana rozdarł ciszę, a chłopak podbiegł na skraj dróżki. Leanne podeszła do niego i ukucnęła. Tak, to ta roślina. Zerwali ją i pełni nadziei ruszyli dalej, bo dostrzegli kolejne dwa kwiaty. Mieli nadzieję, że akurat w tym miejscu roślina dobrze się rozwinęła i zbiorą sporo.
          Nagle rozległ się głośny trzask, gdzieś blisko. Wszyscy stanęli jak sparaliżowani, wstrzymując oddech. Nawet Filch rozglądał się wokół z niepokojem. Dennis spojrzał w dół i podniósł stopę. Ujrzeli tam złamaną gałązkę i słychać było, jak wszyscy wydali westchnienie ulgi.
       - Ten las igra z umysłami ludzi… - mruknęła Leanne. Każdy wykrzywiony konar, każdy krzaczek zdawał się udawać kogoś kim nie jest. Ponure kształty przesuwały się pod ich wzrokiem od kiedy tylko weszli do lasu. Ile razy Leanne odwracała się, mając nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowana.
      Już mieli iść dalej, gdy trzask powtórzył się. Stanęli w gotowości, z sercami podchodzącymi im do gardła, bo teraz żadne z nich się nie ruszyło, więc nie mogło to być żadne z ich trójki, a dźwięk słychać było już bardzo blisko.
        Leanne zachłysnęła się powietrzem, bowiem dźwiękowi łamanej gałęzi towarzyszył jeszcze inny dźwięk. Głuche warczenie wyraźnie rozlegało się w leśnej ciszy.

Shir.