- Leanne nadal w Skrzydle? – Alan
przysiadł się do Karen i Katie. Karen momentalnie spłonęła rumieńcem i
pochyliła się nad swoim talerzem.
Katie odwróciła twarz w stronę
Gryfona.
- Jeszcze tak. Pani Pomfrey
błyskawicznie naprawiła jej kolano, ale zostawiła ją jeszcze kilka dni, aby
odpoczęła…
- Nadal nie chce mnie widzieć? –
przerwał jej Alan.
- … ale nie bardzo jej wychodzi, bo
za każdym razem, kiedy ktoś wspomina Twoje imię wpada w furię – dokończyła
Katie, prostując się.
- Czyli nadal.. – zaśmiał się
niepewnie Alan.
Katie złagodniała i powiedziała do
niego:
- Nie przejmuj się, tylko idź do
niej. Leanne tylko tak się wścieka, ale długo gniewać się nie będzie –
pocieszyła go.
Chłopak podrapał się po głowie, nie
wiedząc, co ma robić.
- Poleci na róże?
- Byle bez kolców…
- Inne kwiatki?
- Jeśli chcesz mieć je wbite w oczy…
- Czekoladki..?
- Byle nie ciężkie…
- Kartkę z przeprosinami?!
- Uważaj na ostre krawędzie.
Alan wziął głęboki oddech i wypuścił
powoli powietrze. Katie zaśmiała się, widząc jego minę.
- Po prostu idź do niej. I nie
przynoś niczego, czym mogłaby Cię zaatakować, proste – Katie wzruszyła lekko
ramionami i ugryzła kawałek tosta.
Alan zamyślił się. Siedział chwilę w
milczeniu, a po chwili podniósł głowę i skierował słowa w kierunku Karen:
- A Ty co myślisz? – uśmiechnął się
do niej, a na jego twarzy dalej gościła skruszona mina.
Karen podniosła wzrok i patrzyła na
niego jak zahipnotyzowana. Zaraz jednak potrząsnęła lekko głową i otworzyła
usta:
- Myślę, że Katie ma rację. Leanne
tylko sprawia pozory wściekłej, w rzeczywistości na pewno dawno Ci wybaczyła,
ale jest zbyt dumna, żeby pierwsza się odezwać. Jak przyjdziesz to nie przejmuj
się jej chłodnym tonem. Ona tak ma – Karen uśmiechnęła się do Alana, a ten
obdarzył ją takim samym uśmiechem.
- Może…
- Gdyby się dowiedziała, że Ci to
wszystko mówimy… - zachichotała Katie.
Alan poważnie kiwnął głowę. Już miał
wstać od stołu, gdy czyjeś dłonie kazały mu znowu usiąść, ściskając jego
ramiona.
- Hej Sharon – powiedziała Katie z
szerokim uśmiechem.
- Cześć, cześć! – zawołała wesoło
Ślizgonka.
Alan odciągnął ręce Sharon ze swoich
ramion.
- Przepraszam Cię, ale chciałem
wstać, jeśli nie zauważyłaś.
- Och, Alanek nie w humorze? –
Sharon udała smutną.
Chłopak tylko coś jej odburknął i
ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Sharon spojrzała na Krukonki pytająco.
Katie powiedziała tylko krótkie „Leanne”, a Sharon uśmiechnęła się przebiegle.
Pomachała dziewczynom i pobiegła za Alanem, drąc się na pół Sali:
- CZEKAJ! IDĘ Z TOBĄ!
***
- No spójrz na niego… Czyż nie
zasługuje na wybaczenie? – Sharon splotła dłonie i przyłożyła je do serca,
wznosząc oczy do góry.
Alan spojrzał na nią dziwnie.
Potrząsnął głową i powiedział:
- Leanne, naprawdę Cię przepraszam..
– zrobił w tym miejscu taką minę, że Leanne po prostu musiała się uśmiechnąć.
- Dobrze, już dobrze… - przewróciła
oczami. – Ale jeśli jeszcze raz... przez Ciebie… będę musiała leżeć w Szpitalu
zamiast świętować z drużyną to marny Twój los!
Przez chwilę milczeli, a po chwili
cała trójka wybuchnęła śmiechem.
- Cóż poradzić, że ten mój kuzyn tak
mało udany… - westchnęła ciężko Sharon. Alan postanowił tego nie komentować,
tylko wdał się z Leanne w dyskusję na temat emocjonującego meczu. Sharon
wyłączyła się z rozmowy i spojrzała za okno. Już miała odwrócić wzrok, kiedy
coś przykuło jej uwagę. Wstała z krzesła i podeszła bliżej. Oparła łokcie na
parapecie i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Wydawało jej się, że jakiś cień
przemykał na skraju Zakazanego Lasu. Teraz jednak nic nie widziała.
Stwierdziła, że jej się przywidziało. Nadal jednak wpatrywała się w Las, jakby
chciała dostrzec tam coś podejrzanego, ale nic się nie stało. Wiał lekki wiatr,
który rozwiewał liście drzew. Na błoniach siedziało wielu uczniów, niektórzy z
książkami w rękach, reszta po prostu odpoczywała. Był środek tygodnia i
uczniowie Hogwartu wprost nie mogli się doczekać weekendu. Zwykły szkolny
dzień, ale Sharon czuła jakiś niepokój.
Popatrzyła jeszcze chwilę na drzewa,
ale wszystko było w jak najlepszym porządku. Wzruszyła nieznacznie ramionami i
z powrotem usiadła. Milczała chwilę, ale Alan i Leanne wciągnęli ją w rozmowę,
więc za kilka sekund zapomniała o całym zdarzeniu i zawzięcie o czymś
dyskutowała.
***
Leanne wyszła ze Skrzydła
Szpitalnego, emocje po meczu opadły, nastał listopad, a mimo to słońce
przygrzewało jak we wrześniu. Czy coś mogło popsuć ten piękny czas? Niestety.
Leanne i Dennis mieli już nadzieję,
że Snape zapomniał o ich szlabanie. Minęło już sporo czasu od incydentu na
treningu. Złudne nadzieje. Złapał ich pewnego dnia na korytarzu.
- Piątek, dziesiąta wieczór w moim
gabinecie. Wasz szlaban – uśmiechnął się lodowato Snape i odszedł.
Dwójka Krukonów spojrzała po sobie i
westchnęła cicho. Jak trzeba to trzeba.
***
W piątek wieczorem Leanne pożegnała
się z Karen i Katie, razem z Dennisem wyszli z pokoju wspólnego i skierowali
się w dół, do lochów. Żadne nic nie mówiło, słychać było tylko ich nierówne
kroki, których dźwięk odbijał się głucho w wielkich korytarzach. Milczeli, ale
w ich głowach odbywała się gonitwa myśli. Obydwoje zastanawiali się, co takiego
wymyśli dla nich Snape. Bo tego, że nie będzie to przyjemne byli w stu
procentach pewni.
- Ciekawe, czy wrócimy z tego boju
żywi – zażartowała Leanne, a Dennis zaśmiał się krótko. Nie wiedzieli jednak,
że to pytanie niedługo może do nich powrócić. I to w dodatku nie w żartach.
Znaleźli się w ciemnych i zimnych
lochach. Gdzieniegdzie słychać było kapanie kropli wody. Wszystko oświetlały
pochodnie na ścianach, a korytarz skapany był w zielonej poświacie. Leanne
wzdrygnęła się.
- Jak można tu mieszkać?! –
powiedziała, dziwiąc się Ślizgonom.
- W przypadku Slytherinu – człowieka
poznasz po jego mieszkaniu.
- W sumie prawda. Skoro Salazar
Slytherin tak lubił… A jak widać jego
uczniom to nie przeszkadza – dziewczyna wzruszyła ramionami.
Stanęli przed drzwiami do gabinetu
Snape’a. Długo zwlekali z wejściem do środka, aż w końcu Leanne zapukała
niecierpliwym ruchem.
- Później będzie nam zarzucał
spóźnienie! A przecież nie będziemy obawiać się jakiegoś… - nie dokończyła, bo
Dennis uciszył ją ruchem dłoni.
- Ściany mają uszy – mruknął.
Leanne pokiwała głową, a ze środka
odezwało się ciche „wejść”. Wymienili jeszcze spojrzenia i Dennis nacisnął
klamkę. Leanne popchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Snape stał w dalekim
kącie gabinetu. Leanne nachyliła się do Dennisa:
- Nie usłyszałby – zachichotała cicho.
- Zaraz nie będzie Ci tak wesoło,
Auber – Snape odwrócił się i z nieco uniesionym podbródkiem patrzył na nich
wyniośle.
- Tak jest, panie profesorze! –
Leanne nagle popadła w jakiś dziwnie wesoły nastrój, aż Dennis spojrzał na nią
jak na wariatkę.
- To chyba przez ten stres… -
westchnęła cicho, mając nadzieję, że tylko Krukon to słyszał.
Leanne nie rozglądała się po
gabinecie. Była tu tyle razy odrabiać swój szlaban, że obrzydliwe zawartości
słoików i dziwne rzeczy, zwieszające się z sufitu nie robiły na niej już
żadnego wrażenia. Pamiętała jak kiedyś, w pierwszej klasie, kiedy była jeszcze
małą, bezbronną dziewczynką… No dobrze, bezbronna nigdy nie była, ale nie
lubiła kiedy nauczyciele się na nią denerwowali. Gdyby teraz miałaby się tym
przejmować, jej sumienie byłoby mocno przeciążone na każdym kroku. No, więc
wtedy, kiedy była jeszcze smarkatą jedenastolatką, wylała jednemu uczniowi na
głowę granatowy atrament, ponieważ powiedział, że Karen jest dziwna. Powód
dobry, nie ma co. Chłopiec popłakał się, bo wolał mieć swoje blond włosy, a nie
niebieskie z blond plamami. Leanne jednak twierdziła, ze tak wyglądał
przynajmniej trochę interesująco, czego oczywiście nie omieszkała mu
powiedzieć. Chłopak zaczął wydzierać się jeszcze bardziej, krzycząc, że się
zabije i wtedy dziewczynka nie będzie musiała go oglądać! Leanne trochę się
wystraszyła, bo nie wiedziała czy mówi prawdę. W każdym razie tego nie zdążyła
się dowiedzieć, bo całe przedstawienie zostało przerwane przez nauczyciela, z
którym akurat mieli lekcję. Na nieszczęście były to właśnie eliksiry,
prowadzone przez Severusa Snape’a. Cała klasa wpatrywała się oniemiała w dwójkę
uczniów i w nauczyciela, który szybko zmienił chłopakowi kolor włosów, a Leanne
wyprowadził przed sobą z klasy. Krukonka nie wiedziała, czego się spodziewać,
to był początek roku.
Tego pamiętnego dnia straciła
pierwsze punkty i dostała pierwszy szlaban. Takie sentymentalne. Każdy następny
szlaban był już rutyną, a punkty przychodziły, odchodziły… W każdym razie Snape
kazał jej coś przepisywać. Przeraziła się, widząc jego gabinet. A kiedy kazał
jej wyjąć z szuflady na dole szafki pergamin, podniosła głowę, a jej wzrok
natrafił na jakieś obrzydlistwo w słoiku, z którego w dodatku patrzyło na nią
siedem małych oczek (jak, na Merlina, w takim strachu zdołała je policzyć?!)
wydała z siebie przerażający krzyk i wybiegła z gabinetu. Dopiero na drugim
piętrze złapał ja profesor Flitwick, a za chwilę szybkim krokiem nadbiegł
Snape. Tego dnia Leanne nie pojawiła się już w jego gabinecie. Swój szlaban odrabiała
w pustej klasie.
To mi się zebrało na wspomnienia, pomyślała
kilka lat starsza Leanne, stojąca aktualnie przed nauczycielem, którego
nienawidziła w jego gabinecie, który kiedyś tak ją przeraził.
- Razem z Filchem idziecie do
Zakazanego Lasu zbierać kwiaty.
Leanne i Dennis wybałuszyli oczy.
Czy on z nich żartuje? Raczej nie. Snape był ostatnią osobą, którą dziewczyna
mogłaby o to „osądzić”. Ten chyba zdał sobie sprawę jak zabrzmiały jego słowa,
ale nie dał tego po sobie poznać.
- Macie zebrać tak dużo roślin
dyptamu, ile znajdziecie.
- Dlaczego nie możemy tego zrobić w
dzień? Te kwiaty świecą w ciemności? – powiedział z ironią Dennis, zanim zdołał
ugryźć się w język.
- Bo JA tak mówię – powiedział profesor
lodowatym tonem, wbijając wzrok w chłopaka. – Bez dyskusji, bo chyba nie chcesz
stracić więcej punktów? – uciął.
Nie można powiedzieć, że Leanne w
ogóle się nie bała. Gdyby ktoś nie odczuwał strachu przed przerażającym,
ciemnym lasem w środku nocy, gdzie co chwilę coś skrzypi, łamie się i słychać
inne niezidentyfikowane dźwięki to z powodzeniem można by nazwać go cyborgiem
bez uczuć. Dwójka Krukonów wymieniła spojrzenia.
- Za mną.
***
Po kilku minutach zajął się nimi
FIlch.
- Nie odprawiaj ich, dopóki nie
znajdą odpowiedniej ilości roślin – zastrzegł Snape. Poinstruował jeszcze na co
mają zwracać uwagę, bo „pewnie mądrzy Krukoni nawet nie wiedzą, jak wyglądają
kwiaty tak ważnej rośliny” i odszedł w stronę zamku z paskudnym uśmieszkiem na
ustach. Odwrócił się jeszcze na chwilę:
- Miłego wieczoru – dodał i ruszył
przed siebie, łopocząc połami szaty.
Leanne miała ochotę miotnąć w niego
jakimś zaklęciem, ale tylko zmełła w ustach przekleństwo.
- Chyba, że wolicie łańcuchy? –
zapytał ich Filch.
Dennis przewrócił oczami. Wszyscy
wiedzieli, że Filch marzy o tym, aby dyrektor wrócił kary dla uczniów w postaci
wieszania ich za ręce pod sufitem. Za to uczniowie mieli wielka nadzieję, że to
nie nastąpi.
Cała trójka weszła w las. Leanne
rozglądała się wokół z niepokojem. Już po kilku krokach ciemność zamknęła się
wokół nich, drzewa – mimo braku wielu liści – nie przepuszczały zbyt wielu
promieni księżyca.
- Lumos – mruknęła Leanne, a za jej przykładem poszedł Dennis.
W lesie panowała nieprawdopodobna
cisza. Każdy trzask słychać było więc jak wystrzał z armaty. Za każdym razem
serce Leanne zaczynało walić jak oszalałe, ale próbowała dusić strach. Zakazany
Las był tak tajemniczy jak Wrzeszcząca Chata. Leanne żywiła do niego i do istot
mieszkających w nim szacunek.
Minęło sporo czasu, a nie znaleźli
jeszcze żadnej rośliny. Nie odzywali się do siebie, ale każde z nich myślało o
tym samym – skoro nie znaleźli jeszcze nic to ile czasu jeszcze będą błądzić po
tych wąskich ścieżkach?!
- Jest! – głos Alana rozdarł ciszę,
a chłopak podbiegł na skraj dróżki. Leanne podeszła do niego i ukucnęła. Tak,
to ta roślina. Zerwali ją i pełni nadziei ruszyli dalej, bo dostrzegli kolejne
dwa kwiaty. Mieli nadzieję, że akurat w tym miejscu roślina dobrze się
rozwinęła i zbiorą sporo.
Nagle rozległ się głośny trzask,
gdzieś blisko. Wszyscy stanęli jak sparaliżowani, wstrzymując oddech. Nawet Filch
rozglądał się wokół z niepokojem. Dennis spojrzał w dół i podniósł stopę.
Ujrzeli tam złamaną gałązkę i słychać było, jak wszyscy wydali westchnienie
ulgi.
- Ten las igra z umysłami ludzi… -
mruknęła Leanne. Każdy wykrzywiony konar, każdy krzaczek zdawał się udawać
kogoś kim nie jest. Ponure kształty przesuwały się pod ich wzrokiem od kiedy
tylko weszli do lasu. Ile razy Leanne odwracała się, mając nieprzyjemne
wrażenie, że jest obserwowana.
Już
mieli iść dalej, gdy trzask powtórzył się. Stanęli w gotowości, z sercami
podchodzącymi im do gardła, bo teraz żadne z nich się nie ruszyło, więc nie
mogło to być żadne z ich trójki, a dźwięk słychać było już bardzo blisko.
Leanne zachłysnęła się powietrzem,
bowiem dźwiękowi łamanej gałęzi towarzyszył jeszcze inny dźwięk. Głuche
warczenie wyraźnie rozlegało się w leśnej ciszy.
Shir.